Refleksje

Autor: Sephiria

Zanim zaczniesz lekturę poniższego tekstu, Drogi Czytelniku, pozwól udzielić sobie rady. Jeżeli należysz do osób, które nie miały jeszcze okazji widzieć Final Fantasy: The Spirits Within, zastanów się czy nie lepiej wstrzymać się z przeczytaniem tego artykułu do czasu obejrzenia filmu. Podczas lektury na pewno natkniesz się na *spoilery* – informacje, które wynikają wprost z treści obrazu Hironobu Skagauchi, a których wiedza przed jego zobaczeniem na pewno popsuje Ci przyjemność z oglądania. Odradzam też korzystanie ze streszczeń, ponieważ nie dają nawet namiastki wrażeń towarzyszących projekcji. Jeżeli opisywana powyżej sytuacja Ciebie nie dotyczy lub (mimo ostrzeżenia) chcesz przeczytać resztę tego tekstu bez obejrzenia filmu, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić do lektury.

Tyle tytułem ostrzeżenia przed spoilerami, przejdźmy do sedna. Jak powszechnie wiadomo, pomimo ogromnych nakładów finansowych a także włożonego wysiłku wszystkich osób zaangażowanych w tworzenie Final Fantasy: The Spirits Within, projekt okazał się finansową klapą. Na nic zdały się przepiękne animacje, doskonała muzyka, czy zatrudnienie zdolnych i cenionych aktorów – środowisko filmowe podzieliło się na dwa obozy: gorących entuzjastów filmu oraz jego zajadłych przeciwników. Oceny były różne, od bardzo nieprzychylnych, przez umiarkowane do wyrażających zachwyt. O ile mieszane reakcje recenzentów mogły być dla Hironobu Sakaguchi i jego współpracowników przynamniej częściowo przewidywalne (z uwagi na brak doświadczenia japońskich członków ekipy w branży filmowej), o tyle bardzo negatywne reakcje części miłośników Final Fantasy musiały być prawdziwym zaskoczeniem.

W niniejszym artykule chcę podjąć się próby interpretacji filmu oraz zanalizowania paradoksalnej sytuacji, w której film i jego twórcy się znaleźli. Mamy tutaj, z obiektywnego punktu widzenia, naprawdę niezły obraz (zainteresowanych, którzy go nie oglądali, odsyłam do recenzji), jakby się wydawało gwarantujący niemal sukces na polu Final Fantasy, który ostatecznie okazuje się finansowym niewypałem. Jakby tego było mało, obraz wśród rzeszy zwolenników Final Fantasy, czyli jego grupy docelowej, wywołuje skrajnie różne reakcje a uczucie rozczarowania daje się odczuć. Dla Sakaguchi taki obrót spraw był wyjątkowo niezrozumiały, za to dla nas stanowi świetną okazję przyjrzeć się: błędom twórców, oczekiwaniom fanów i powodom, dla których zdaniem tej niezadowolonej części fanów The Spirits Within jest pomyłką, a nawet ujmą dla serii Final Fantasy.

1. Ile Final Fantasy w Final Fantasy: The Spirits Within?

Najczęściej podnoszonym zarzutem jest brak elementów Final Fantasy. w filmie z Final Fantasy w nazwie. Ten argument jest częściowo trafny, ponieważ film nie ma dużego związku z realiami Final Fantasy, jeśli *spoiler* pominiemy koncepcję ducha Ziemi – Gai i powrotu dusz po śmierci do Gai, dojrzale zrealizowany na modłę Final Fantasy VIII wątku miłosnego *spoiler* i jeszcze jeden szczegół, który omówię później. Z tego powodu nie uświadczymy w filmie magii a la Firaga czy Ultima, Summonów, Weaponów, przypadkowych walk, Limit Breaków, mieczy lub innych broni białych, czy Sephirotha albo innych badassów z gołymi klatami, na widok których fanki mogą piszczeć w ekstazie do woli, a fani podziwiać pojedynki z protagonistami. O ile brak takich nawiązań jest odczuwalny, o tyle nie wpływa to bezpośrednio na przekaz filmu (pod słowem “przekaz” rozumiemy przesłanie filmu). Zupełnie inaczej sprawa ma się z odbiorem obrazu, czyli jak kto film postrzega. Wystarczy przejść się po kilku forach zagranicznych stron poświęconych Final Fantasy lub tych z naszej rodzimej sceny (Polacy nie gęsi, wszak własne strony o FF mają), wyszukać kilka tematów dotyczących The Spirits Within i poczytać, aby przekonać się że dla sporej części miłośników FF  (około jednej trzeciej) brak typowych elementów FF ma ogromne znaczenie. Ogólnie, osoby negatywnie i bardzo negatywnie nastawione do The Spirits Within, właśnie z racji braku magii albo głównego złego do skopania oraz podobnych charakterystycznych dla serii FF cech, określały film jako totalną katastrofę. Jednocześnie ta grupa fanów Final Fantasy określała te elementy jako niezbędne, aby jakiekolwiek produkcje uznać za pełnoprawny produkt spod znaku FF. Co ciekawe, przedział wiekowy tej grupy jest duży, ponieważ obejmuje osoby od lat dziewięciu do dwudziestu kilku, zatem tak radykalne poglądy nie są tylko domeną młodzieży (bardzo wyczulonej na aspekty graficzne i efekciarskie), lecz również jej starszych kolegów wykazujących cechy typowe dla otaku. Pozostałe dwie trzecie miłośników serii (głównie osoby siedemnastoletnie i starsze) postrzegało film jako średni, nienajgorszy, dobry lub bardzo dobry i akcentowało fakt, że Final Fantasy to coś więcej niż tylko Summony, magia i walka. Warto w tym miejscu przypomnieć, że każdy FF to odrębna historia i świat, choć występują między poszczególnymi częściami pewne podobieństwa. Przykładowo: *spoiler* tak jak w FF VII mieliśmy powracanie duszy do planety i Lifestream a w FF X sending i Farplane, tak w The Spirits Within mamy Gaię i powracanie duszy bogatej w doświadczenia z danego życia do Gai, dzięki czemu Gaia żyje i rośnie w siłę (a dzięki temu sama Ziemia). Również wątek miłosny został dość poważnie potraktowany – w filmie nie ma takiej uczuciowej ciuciubabki między bohaterami (Gray i Aki), jak ma to miejsce w FF VII między Cloudem i Tifą (ta dwójka nie może się zdecydować, czy się kochają i kiedy poddać się temu uczuciu), ale między Aki i Grayem mają czasami miejsce spięcia na modłę Squalla i Rinoy z Final Fantasy VIII. *spoiler* Wszystkie “eF eFy” charakteryzuje jeszcze jedna cecha wspólna, o której do tej pory jeszcze nie pisałam (o której zobowiązałam napisać się później, na początku tego akapitu), co niniejszym czynię. Każdy (no, prawie każdy) odcinek sagi zawiera jakieś przesłanie i dotyka kwestii istotnych dla naszego świata, jak miłość, przyjaźń, wojna, pokój, ochrona środowiska, ochrona świata przed całkowitym zniszczeniem, czy poszukiwaniem samego siebie. Tak było w Final Fantasy IV i w Final Fantasy VII, Final Fantasy X oraz wszystkich pozostałych, i tak też jest w przypadku Final Fantasy The Spirits Within, co podkreślali ci fani, którym film podszedł – sama zresztą do tych osób należę. Jedyną produkcją, która tego kryterium nie spełnia, jest denne i strasznie nudne moim zdaniem Advent Children (będące jedynie beznadziejną sieką uzupełniającą kompilację FF VII) i patrząc po opiniach nie jestem w tym przekonaniu osamotniona. Ogólnie rzecz biorąc, wygląda na to, że w Final Fantasy: The Spirits Within jednak jest sporo elementów Final Fantasy, tylko nie tych, których spodziewali się radykalni otaku.

2. Film jest płytki, a fabuła niezrozumiała

To drugi najczęściej wysuwany argument przeciwko filmowi, który moim zdaniem tylko
w części nadaje się do dyskusji, ponieważ uważam, że tezę o banalności filmu można spokojnie odrzucić – film ma przesłanie i to nie jedno, ale kilka. Na uwagę natomiast zasługuje aspekt nieprzejrzystości scenariusza – faktycznie, jeżeli przegapi się jakiś istotny szczegół to kolejne wydarzenia będzie ciężko ze sobą powiązać, ale z założenia film ma dość dobrze rozpisane storytelling co postaram się wykazać. W The Spirits Within generalnie przewijają się trzy główne wątki: miłosny, czyli związek Aki i Graya, bohaterski – uratować świat przed Fantomami i wreszcie poznawczy – kim tak naprawdę są Fantomy. Akcja jest ułożona w ten sposób, że oglądamy dłuższy lub krótszy fragment poświęcony jednemu wątkowi, po czym jesteśmy przenoszeni do następnego, a czasami dwa wątki (miłosny z bohaterskim lub miłosny i poznawczy) są popychane naprzód jednocześnie. Im bliżej końca, tym zdające się być odległe wątki coraz bardziej się ze sobą wiążą i na krótko przed finałem komponują się już w jeden spójny bieg wydarzeń. Taki układ wymaga od widza dosyć dokładnego oglądania
i wsłuchiwania się w dialogi, ale za to daje możliwość dokładnego rozwinięcia poruszonych kwestii. Dodatkowo zmiana punktu widzenia pilnuje, aby widz przypadkiem się nie nużył. Wadą takiego rozwiązania jest łatwa możliwość zgubienia się w wydarzeniach, ponieważ film trzeba śledzić dokładnie. Pół biedy, jeśli zgubisz się podczas momentu gdy akcja rozgrywa się w miarę powoli – jesteś wtedy jeszcze w stanie się połapać i szybko podgonić do aktualnych wydarzeń. Gorzej jeśli akcja rozgrywa się szybko (a jest kilka takich momentów) i stracisz orientację – tu pomoże już tylko cofnięcie sceny do początku, bo w przeciwnym razie nie nadążysz przypomnieć sobie brakującego elementu i śledzić biegnących szybko zdarzeń. Zatem, jeśli komuś nie podchodzi taki nietypowy system narracji to faktycznie fabuła będzie zawiła, zwłaszcza jeśli film ogląda się w telewizji a nie z płyty DVD (w TV nie można cofnąć sceny).

Wypadałoby jeszcze co nieco wspomnieć o przesłaniu, a raczej przesłaniach, zawartych w filmie, co by nie pozostać gołosłowną.

Pierwszy morał płynie prosto z wątku dotyczącego Fantomów. Jak wiadomo *spoiler*,  kosmici wręcz kochali wyżynać się nawzajem w bratobójczych wojnach. Ostatecznie ich świat nie zniósł ciągłych wojen i efektownie zakończył żywot wielką eksplozją, która przysłała fragment planety w postaci meteoru na Ziemię *spoiler*. Co nam to może mówić? Możemy spokojnie powiedzieć, że mamy tutaj do czynienia z aluzją do naszej ludzkiej natury i świata współczesnego – nadal na świecie toczą się bezsensowne wojny na tle: etnicznym, religijnym, politycznym, gospodarczym. Co gorsza, jak to powiedział Arnie Schwarzenegger jako Terminator: “ludzie mają wrodzoną skłonność do samodestrukcji” (T2: Dzień Sądu) i jego słowa pasują do tego aspektu The Spirits Within idealnie. Choć szczęśliwie na razie nie grozi nam Trzecia Wojna Światowa ani poważniejsze zawieruchy, to jednak nasza konfliktowa natura stwarza niebezpieczeństwo, że ludzkość prędzej czy później sama się zniszczy. Wygląda więc na to, że Sakaguchi i koledzy chcą nas przestrzec.

Druga wiadomość ukryta w filmie dotyczy samotności i nienawiści, które najlepiej reprezentuje Generał Hein. *spoiler* Hein szczerze nienawidzi Fantomów, bo odebrały mu rodzinę i zostawiły z raną w sercu, która napędza jego żądzę wyrównania rachunku. Nienawiść i chęć zemsty sprawiają, że dopuszcza się czynów niegodnych żołnierza, ponadto by osiągnąć swój cel wydaje całe miasto na łaskę Fantomów, a oddani mu podwładni giną wykonując nawet najbardziej szalone rozkazy. Ostatecznie Hein i tak zostaje sam, a jego chorobliwa chęć wendetty prowadzi go do śmierci. *spoiler* Tragedię Heina można odczytać w ten sposób, że tak długo jak człowiek będzie kierować się wolą zrobienia komuś krzywdy, nawet w imię różnie pojmowanej sprawiedliwości, zawsze będzie zamykać się na innych, pozostanie sam a w konsekwencji zniszczy to, co mu zostało. Ponadto, samotność i gniew wypaczą wszelkie ideały w które człowiek kiedyś wierzył i sprawią, że człowiek sam stanie się złem którego nienawidzi i które chce zwalczać. Zaślepienie sprawi, że znaki ostrzegawcze dające możliwość zejścia ze ścieżki prowadzącej do zagłady pozostaną niezauważone, a później będzie już za późno. Jak mówił Patrick Steward, grający Jean-Luca Piccarda w odcinku ST:TNG “The Wounded”: “jeśli ktoś przez bardzo długi czas żył tylko gniewem, to w końcu tak się przyzwyczaja, że nie zna innego uczucia i jest mu z tym dobrze” i takiej analogii można doszukać się w postaci Heina.

script type=

Na szczęście The Spirits Within nie jest obrazem fatalistycznym, ponieważ ma też do przekazania pozytywne treści. Sporo mówi się o nadziei. Pierwszy jej zwiastunem jest *spoiler* orzeł, który zamieszkuje pustkowia nieopodal ruin miasta Tucson. W miejscu gdzie są tylko zgliszcza i zwłoki, ten ptak na przekór wszystkiemu żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Gdy Gray pyta co orzeł tu robi, Aki odpowiada: “ma nadzieję, że życie tu wróci”. Będąc zwiastunem nadziei, orzeł sam staje się jej symbolem – jest świadectwem zwycięstwa nadziei nad śmiercią. Świadectwo nadziei daje też transformacja, którą przechodzą komórki Fantomów znajdujące się w ciele Aki. Jak Aki wspomina podczas pobytu w areszcie, Fantomy umarły podczas zagłady swojego świata w trakcie wyniszczających walk, kierowane nienawiścią i gniewem. Po śmierci, już jako duchy oprócz zazdrości i gniewu wobec żywych kierowało nimi poczucie zagubienia, z powodu bezsensu dalszego istnienia. Ten jeden obcy w ciele Aki ostatecznie stał się brakującym ósmym duchem, ponieważ według słów Aki otrzymał nadzieję na nowe życie od ziemskiej Gai. *spoiler* O to też chodzi i w tym filmie – dopóki masz nadzieję, jesteś w stanie coś zdziałać, możesz podnieść się z jakiegokolwiek dołka i przede wszystkim: dopóki masz nadzieję żyjesz i jesteś człowiekiem.

Pozostał ostatni element – skoro mamy w The Spirits Within wątek miłosny, to nie powinno nikogo dziwić odwołanie się do miłości w przesłaniu. Analizując miłosne perypetie Graya i Aki można śmiało stwierdzić, że jest to jedna z najlepiej zrealizowanych historii miłosnych w całym Final Fantasy, a już na pewno najbardziej rzeczywista. *spoiler Mamy tu kłótnię, pretensje, milczenie, pozorne odrzucenie, wreszcie pojednanie, eksplozję emocji i wreszcie wzruszający finał. Na początku film pokazuje Aki jako szaloną i ekscentryczną panią doktor, którą interesują tylko jej badania, jednak z czasem dowiadujemy się o brzemieniu jakie na niej spoczywa i które nosi niemalże w samotności. Wtedy to okazuje się, że Aki wcale Graya nie porzuciła, ale być może odeszła ze względu na jego bezpieczeństwo – w rozmowie z Grayem podczas “awarii systemu” przy skanowaniu miasta, ewidentnie daje Grayowi do zrozumienia, że odcina się od niego z powodu Fantoma który w niej siedzi, bo nie wie ile czasu jej zostało. Można to różnie interpretować: albo jako zapewnienie mu bezpieczeństwa lub pozwolenie mu odejść, aby znalazł kogoś z kim będzie szczęśliwy na dłużej. Jest to nic innego jak poświęcenie. Gdy Gray to pojmuje, “błąd” systemu się naprawia zanim para zdąży się pocałować. Na dalsze, bardziej zdecydowane ruchy ze strony obojga (zwłaszcza Graya), trzeba czekać aż do powrotu Deep Eyes z misji z terenów Tucson – do tego czasu Gray opiekuje się Aki zarówno jako kochanek, jak i żołnierz wypełniający rozkaz. Po powrocie z pustkowi, Gray chcąc ratować dziewczynę wchodzi z nią w najbardziej intymny kontakt – przenika do jej umysłu. Uzyskuje tam przy okazji odpowiedzi, które rozwiewają jego wątpliwości dotyczące badań Aki i utwierdzają go w przekonaniu, że jego ukochana może być ostatnią nadzieją ludzkości. By zapewnić jej bezpieczeństwo jest gotów sam się poświęcić, aby zapewnić jej czas konieczny do odlotu, czyn który dzięki jej determinacji okazuje się zbyteczny. Chwilę później, gdy oboje rozpaczają po stracie reszty oddziału Deep Eses, poddają się uczuciu które czują. Tu też objawia się potęga miłości – będąc z kimś nigdy nie jesteś sam/a i masz siłę przetrwać wszystko, co los na ciebie zsyła. Dla kontrastu Hein jest sam, bliski popełnienia samobójstwa po rzezi w Nowym Jorku i choć zemsta oraz działo Zeus zwracają mu sens życia, to niechybnie prowadzą do śmierci. Miłość Graya i Aki tymczasem nie tylko jest dla nich podporą w krytycznych momentach, ale też chroni to na czym im zależy. Co prawda Gray poświęca się, by ratować zarówno Aki jak i świat, to jego poświęcenie odnosi zamierzony skutek – chciał ochronić wszystko co mu było drogie i dokonał tego. *spoiler* Hein tymczasem cały czas pragnął zniszczenia wroga (mimo że pośrednio by też ratować świat, lecz głównie dla zemsty) i nie tylko nie osiągnął celu, ale sprowadził śmierć na siebie i niewinnych techników stacji (wcześniej na podległych mu żołnierzy). Najważniejszy przesłaniem filmu jest znana od lat prawda, że miłość jest sensem człowieka, chroni przed smutkiem i pustką, a także wzbogaca jego życie. Jednocześnie przypomina nam, że prawdziwa miłość to nie tylko chemia, lecz poświęcenie, które służy zapewnieniu szczęścia osoby którą się kocha.

Jak dla mnie są to dokładnie takie tematy, do których każda część serii Final Fantasy (z wyjątkiem Advent Children) stara się odnosić. Obraz zatem ma przesłanie i ambitny cel.

3. Pomyłka czy niedocenione dzieło?

Czas zając się pytaniem: “co poszło nie tak, że dobry i interesujący film został tak kategorycznie skrytykowany przez sporą część środowiska, do którego był adresowany?”
Na pewno trzeba pogodzić się z tym, że nazwa Final Fantasy w nazwie obrazu zdecydowanie mu zaszkodziła niż pomogła. Najlepiej widać to na przykładzie maniakalnych otaku i “fandom whores”, którzy za esencję tego czym jest Final Fantasy uważają: Summony, magię walki, Limit Break. Sama nazwa kojarzy im się właśnie z tymi i jak się wydaje tylko tymi elementami – najwyraźniej zapomnieli, czym tak naprawdę seria Final Fantasy się wyróżnia
i szczyci. Jest też wśród widzów druga grupa ludzi, którym ogólnie film się podobał, którzy dokładnie zapoznali się z jego treścią, a mimo to czują niedosyt z uwagi na tą magiczną nazwę w tytule. Sami pytani zresztą akcentują, że film jest bardzo dobry, ale tylko gdy rozpatrywany jako science-fiction, a nie jako część kanonu Final Fantasy. Dla tego grona nazwa serii FF ma pewne określone konotacje, do których ten udany obraz nie do końca pasuje. Kwestia jest sporna, bo jak pokazałam wyżej, film w gruncie rzeczy nawiązuje do tych samych wartości co kolejne gry serii. Wszystko zdaje się zatem sprowadzać do indywidualnych gustów, a tych jak wiemy jest tyle ilu ludzi.

Drugą przyczyną słabej akceptacji filmu jest skomplikowana struktura storytelling, która ma wiele zalet i jedną wadę, która najprawdopodobniej w oczach wielu storpedowała efekt końcowy produkcji. Jak już wcześniej wspomniałam, dzięki swojej złożonej budowie fabuła jest w stanie  dobrze przedstawić kilka wątków przewijających się przez cały film, wchodząc nierzadko w nawet bardzo drobne szczegóły. Wadą takiego rozwiązania jest konieczność segmentowania akcji skakania z wątku na wątek, co może doprowadzić do zagubienia się podczas oglądania. Przy większości punktów zapalnych można sobie poradzić, bo wydarzenia nie pędzą jak pociąg, ale jest kilka newralgicznych momentów, gdy tempo przyspiesza. Jeżeli widz zgubi się przy którymś z nich to szybki ciąg wydarzeń nie pozwoli już nadrobić powstałej luki, a w konsekwencji fabuła może stać się miejscami niespójna, co doprowadzi do znużenia i rozczarowania filmem. Jedyną metodą uniknięcia tego jest uważnie śledzić film lub ponowne obejrzenie. W moim przypadku, by w pełni zrozumieć film, jak i wszystkie niuanse, potrzebowałam trzykrotnie obejrzeć film, za każdym razem koncentrując się na zupełnie innym aspekcie.

Do porażki (zarówno merytorycznej jak i finansowej) moim zdaniem przyczynił się też fakt, że film najpierw pojawił się w kinach, choć mógł od razu zostać wydany na DVD. Jako jedno z uzasadnień wystarczy przywołać akapit wyżej, w którym wspominam o ewentualnych problemach w przypadku zagubienia się w fabule. O ile posiadacz DVD, ewentualnie nagrania VHS (film można sobie nagrać magnetowidem, bo co jakiś czas jest wyświetlany przez stacje telewizyjne, ostatnio przez Polsat w 2007-ym roku), jest w stanie cofnąć sobie film do dowolnej chwili, o tyle widz w kinie nie miał takiej możliwości. Jeśli więc siedząc w sali projekcyjnej, ktoś gdzieś zgubił się w połowie filmu, to naturalnym jest, że gdy akcja ruszyła z kopyta, nie miał szansy się połapać i z seansu wychodził wściekły. Poza tym, w roku wydania filmu (2001) format DVD był już dobrze rozpowszechniony (do powszechnego użycia wchodził w latach 1997 – 1998). Skłonna jestem zaryzykować stwierdzenie, że Squaresoft znacznie więcej by zarobił wydając The Spirits Within wyłącznie na DVD, a do tego wielu fanów FF nie wyniosłoby z kina tak negatywnych odczuć. Spójrzmy prawdzie w oczy: kto pójdzie kolejny raz na film, który po jednokrotnym obejrzeniu wywołuje uczucie rozczarowania, niedosytu i dodatkowo jest niezrozumiały?  Odpowiedź nasuwa się sama: tylko kinomani i osoby zdeterminowane wynieść coś z projekcji. Gdyby produkcja była wydana tylko w formacie DVD, to podejrzewam, że liczba osób rozczarowanych drastycznie by spadła a i finansowo przedsięwzięcie mogłoby poradzić sobie dużo lepiej. Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że ta fatalna z logistycznego punktu widzenia decyzja mogła zostać podjęta pod wpływem buty twórców i ich pazerności. Z jednej strony, jak sądzę, Sakaguchi i koledzy byli przekonani, że film będzie jasny i dotrze bez trudu do każdego – mieli podstawy by tak sądzić, ponieważ scenariusz jest dobry, spójny i ciekawie zrealizowany. Nie wzięli tylko pod uwagę, że sposób narracji może być zbyt złożony, jak na przeciętnego zjadacza chleba, do tego film wypuścili do kin w lecie, gdy ludziom z wiadomych względów nie chce za bardzo się myśleć. Z kolei grzech pazerności polega na tym, że zakładając “nieunikniony sukces”  The Spirits Within, Kwadratowi chcieli dodatkowo zbić kasę na każdym podjadanym filmem fanie Final Fantasy, coś co Square Enix praktykuje w niezmienionej formie kolejnymi częściami kompilacji FF VII. Właśnie licząc na ogromne zyski ze sprzedaży DVD dopiero po wypuszczeniu filmu do kin, Sakaguchi z kolegami mocno się przejechał i tak film zamiast przynieść krocie zysku pogrążył Square w długach.

Zatem dlaczego ostatecznie film okazał się klapą? Rozbieżności między oczekiwaniem fanów a filmem, urojonymi przeświadczeniami maniaków, pazerności i złego planowania twórców oraz wreszcie zbyt skomplikowanemu przedstawieniu piekielnie ciekawej historii. Nie zmienia to faktu, że film jest dobry, wart uwagi i uważnego oglądania, ale jego ogólny odbiór mógł być dużo bardziej pozytywny.

Jeżeli masz własne zdaniem na ten temat, zgadzasz bądź nie zgadzasz się z moim, możesz śmiało wypowiedzieć się na naszym Forum.