Wiem, że temat Yuny był już wałkowany setki razy, ale ten post jakoś nie daje mi spokoju, mimo że minął już miesiąc od jego napisania. (Tak, zgadliście: mam za dwa dni exam, więc robię wszystko, byle się nie przeuczyć.
)
Vhaeraun pisze:Porównanie Konrada do Yuny wydaje mi się być tutaj idealne. Oto mamy dwie osoby, które poświęcają miłość do jednej osoby, aby ukochać miliony innych osób i oddać za nich życie. Nikt nie potępia Konrada.
Moja polonistka z liceum, jedna z najmądrzejszych osób, jakie miałam okazję poznać, nie piała z zachwytu nad Konradem. I chociaż interpretacje postaci pozostawiała raczej nam, niczego z góry nie narzucając, to sama pamiętam, że w jednym ze szkolnych wypracowań nie zostawiłam na tym bohaterze suchej nitki (a generalnie Romantyzm lubiłam i pisałam o nim często, także w różnych zestawieniach epok).
Martyrologia jest piękna (patrz: literatura okresu II WŚ), ale pewni ludzie są takimi pierdołami, że naprawdę nie powinni zabierać się za zbawianie ogółu.
Vhaeraun pisze:Mówicie że Yuna oto nie potrafiła zboczyć z obranej raz drogi i stwierdzacie że to jej słabość. Hmm... Dla mnie to raczej pokazuje jej siłę.
Zgadzam się, to pokazuje jej siłę, ale niestety sprawia również, że staje się mniej wyrazistą postacią. Osobiście wolałabym Yunę, która
idzie naprzód mimo licznych, dobrze ukazanych rozterek, a nie wydaje się po prostu pogodzona z losem i tylko czasem westchnie sobie z żalem. Posągowe heroiny są nudne, za to nie miałabym nic przeciwko oglądaniu napadów angstu, szlochu w poduszkę, okazjonalnych przekleństw, napadów frustracji, etc. - no, ale tego w Finalu nie uświadczymy.
Vhaeraun pisze:Niemniej gdyby postanowiła oto nie walczyć z Sinem, pokazała by wszystkim ludziom Spiry że nie są dla niej nic warci, a ona sama nie jest godna imienia swego ojca.
Przerywając pilgrzymkę, albo w ogóle jej nie podejmując, pokazałaby, że ma wszystkich w d*pie? Niekoniecznie. To byłoby czysto ludzkie - naturalnej chęci przetrwania w tej sytuacji nie można sprowadzać do zwykłego egoizmu. Yuna miała tylko siedem lat, gdy umarł Braska. Wątpię, by nawet najbardziej twardogłowi fanatycy religijni na Spirze oczekiwali od tak małej dziewczynki, że natychmiast zadeklaruje chęć pójścia w ślady ojca. Chyba nikt nie miałby jej za złe, gdyby po prostu zajęła się swoim życiem albo podjęła jakąś zwyczajną posługę w kościele.
Vhaeraun pisze:To było straszliwe brzemię, którego nie mogła się ot tak po prostu wyrzec, nie było wtedy możliwości wyrwania się z straszliwej "Spirali Śmierci".
Mogła, bo byli jeszcze inni, starsi od niej Summonerzy. Przykładowo, Seymoura nikt nie czepiał się o to, że - bedąc przecież Summonerem - nie dokończył pielgrzymki.
Vhaeraun pisze:Oczywiście obecność Tidusa w drużynie na pewno powodowała w niej żal i mówienie że ślepo była zapatrzona w koniec swej pielgrzymki jest trochę śmieszne. Na pewno w głębi jej serca kłębiły się setki uczuć i wątpliwości, których nie okazywała, a których mimo wszystko gracz może się doszukać.
Oczywiście, że gracz może się doszukać. Ale z kolei inny gracz może się już ich nie doszukać. Skoro Yuna większość swoich potencjalnych rozterek ukrywa przed światem, to skąd właściwie wiemy, że je ma?
Vhaeraun pisze:I tutaj pozwolicie że znowu przytoczę trzecią część Dziadów Mickiewicza i delikatnie sparafrazuję fragment dzieła: „Yuna jest jak lawa, z zewnątrz twarda, sucha i plugawa, wewnątrz ognia sto lat nie wyziębi”.
Błagam, nie czyń już więcej takich parafraz.
Vhaeraun pisze:Seymour - hmm... ja widzę w nim raczej psychopatę, który z powodu swojej inności nie mógł znaleźć się w otaczającym go świecie. Miał potęgę i środki dzięki którym jego szalony plan mógł się dokonać, co też skrzętnie wykorzystał. W przeciwieństwie do innych "złych" z poprzednich Finali tj. Sephirotha i Kuji nie mam do niego żadnej sympatii.
Oczywiście, że był psychopatą, podobnie jak Kuja i Sephiroth. :] Jednak - jak nakazuje Finalowa fradycja - nie urodził się od razu z planem zniszczenia ludzkości w głowie, tylko za sprawą tragicznego splotu wydarzeń przecierpiał tyle, że coś mu się pod czaszką permanentnie poprzestawiało.
Wyobraź sobie, że przychodzisz na świat w dostatku, praktycznie jako królewicz, ale absolutnie wszyscy dookoła mają cię za dziwoląga, mutantna i aberrację z piekła rodem, a ojciec wkrótce skazuje cię na bezterminowe wygnanie, byle tylko nie zadźgali cię jacyś krewcy poddani. Masz jakieś osiem lat, tymczasem miejscem wygania jest jakaś upiorna wyspa na środku oceanu, gdzie towarzyszy ci tylko na wpół obłąkana kobieta, która i tak umiera ("I don't have much time left"), a której ubzdurało się, że jak oboje popełnicie ładne samobójstwo w Zanarkand, to przynajmniej wszyscy będą zadowoleni. I tak dalej, i tak dalej. Każdy by zwariował od podobnych przeżyć w dzieciństwie. _^_
Vhaeraun pisze:Póki co to by było na tyle i przepraszam za taki poważny post.
Nie przepraszaj, nie ma za co.
qfas pisze:Dziwi mnie wyjątkowo mała popularność Jechta.
Jest popularny, ale główne postacie cieszą się widać większym wzięciem, kiedy trzeba wybierać tylko jedną opcję.
Gdyby nie Seymour, głosowałabym na niego.