Platforma NES - gry, które wspominasz z łezką w oku...
Moderator: Moderatorzy
Oj tak Contra i Tanki i Dizzy to klasyka , ja jeszcze pogrywałem w Micromashine (to chyba takie wyścigi różne były), Bombermana i taka fajna gre - Olimpiada to była, wybierało się zespół i po kolei z 20 dyscyplin olimpijskich (na 2 graczy było ). Inne gierki też nie były złe, ale jakoś słabiej mi się w pamięci utrwaliły
Haū! Omochikaerī!
Gumon hyakushutsu...
Yuri est ars boni et aequi
Gumon hyakushutsu...
Yuri est ars boni et aequi
Nekketsu Kakutou Densetsu - IMO, najlepsze mordobicie na NESa. jak pierwszy raz w to zagrałem to nie wiedziałem co się dzieje - postacie latały po ekranie ale jak się grę opanuje (wszystkie te ataki łączone, rzuty, itp.) to staje się niezwykle miodna.Gveir pisze:Zwłaszcza Riki Kunio bodaj, fantastyczna bijatyka, gdzie lały się na raz cztery postacie. To było powalające. Dużo chłopków, od groma ciosów, areny z minami, polami siłowymi, kolcami, lodem itp. Setki, dosłownie setki godzin się w tym spędziło ^^
o, nieczęsto spotykam się z taką opinią. ludzie zarzucają dalszym częściom wtórność i projekty niektórych bossów. dla mnie sequele nie są złe, ale jednak to jedynka rządzi.Gveir pisze:zwłaszcza że lepsze z części na część.
oj tak, trudna kiedyś miałem carta, przez parę dni, ale gra się zawieszała na wstawkach między etapami. ja oczywiście spać spokojnie bym nie mógł, gdybym grał bez oglądania tych animacji, więc raz udało mi się dobrnąć do końca i... gra się zawiesiła na animacji przed drugą formą ostatniego bossa jak kiedyś zdobędę carta to zagram sobie na konsoli, bo na emu już grałem.Gveir pisze:Sogetsu, zagraj na emulatorze w pierwszą część - nadal świetna, a i wyjątkowo trudna.
mam nawet carta z drugą częścią. dla ścsłości - to turówka. jedyną strategią z elementem RTS na NESie jest North & South. ciekawym patentem było ustalanie mocy ataku na podstawie wyników "jednorękiego bandyty" - trochę to urozmaicało rozgrywkę.Gveir pisze:Godzilla - zarówno ta pierwsza, gdzie przemierzało się cały układ słoneczny i walczyło ze wszystkim co się rusza (możliwość wyboru ścieżki i wielość bossów ownowały), jak i druga, czysty RTS. Świetne były.
swego czasu moje ulubione gry, ale szał na Żółwie minął i już nie mam na te gry takiego ciśnienia jak kiedyś. a na Shreddera jest sposób: w momencie gdy kończy to swoje tanie combo trzeba go walnąć z rozbiegu, najlepiej Raphaelem, który dodatkowo "gryzie" przeciwnika.Gveir pisze:Teenage Mutants Ninja Turtles - pierwsze trzy były jednymi z najlepszych chodzonych bijatyk na Pegasus'a, a czwarta była jedną z najładniejszych bijatyk 1 on 1 z tego czasu. Ile to człowiek się napocił w walce finałowej ze Shredder'em to historia :]
i jaką to ma fabułę! gra robi wrażenie pod każdym względem. ma też bardzo ładne intro, baza kosmiczna Red Dragon wygląda obłędnie:Gveir pisze:Strider - fajna platformówka z elementami przygodówki, na dodatek nieliniowa, dużo walki i ogólnie... fajne to było, no!
Jackal - przemiodna gra, zwłaszcza na dwóch graczy (chciałem "multiplayer" napisać )Gveir pisze:była taka gierka gdzie jeździło sie jeep'em w górę ekranu i kosiło wrogów z różnych broni (rakiety, miotacz płomieni, karabiny, granaty itp.).
chodzi Ci o Bananan Ouji no Daibouken (znanego też jako Banana Prince)?Gveir pisze:Czy platformówka ze stworkiem o niebieskich włosach, walczącym w przesłodzonych sceneriach, gdzie często trzeba było odpowiadać na różne pytania (było po japońsku - nigdy nie skończyłem).
R.C. Pro-Am?Gveir pisze:wyścigi w rzucie izometrycznym, gdzie kupowało się ulepszenia wozów i nowe modele za zebrane literki układające się w słowa.
jakby co to opis gry i być może będę mógł pomóc - pamiętam wiele gier.Gveir pisze:najgorsze jest to, że teraz za diabła sobie człowiek nie przypomni jakie były nazwy niektórych gier i nawet na emulator ich nie znajdzie
- Grzybek Z Octu
- Moderator
- Posty: 583
- Rejestracja: pt 04 sie, 2006 23:04
- Lokalizacja: Z nasienia
NIestety zarówno na cartach jak i na romach jest w grze ten sam błąd - wyskok z cmentarnego dołu graniczy z cudem i trzeba naprawdę wiele cierpliwości, by tego dokonać. Podobnie zresztą jest w Zamku, gdy mamy wziąć jakiś tam item i próbując wskoczyć na określone miejsce, nieustannie spadamy z pewnego złośliwego klockaSogetsu pisząc o grze F.O.Dizzy pisze:az byłem przy samym końcu - zebrałem ostatnią gwiazdkę z jaskini pod cmentarzem i potem nie mogłem z niej wyskoczyć i poległem
kwazi pisze: Te gry, w przeciwieństwie do obecnych miały i ciągle maja duszę. Co robią kwazi i GZO po otwarciu piwa? Uruchamiają emu NES'a i zaczynają nacinać w Battle City lub Tennisa xD Emocje towarzyszące temu drugiemu da się tylko porównać do gry w PRO EVO i Guitar Freaks :D
To jest kwintesencja magii gier na NES. Mam alternatywną tezę na ten temat, a mianowicie taką, że:
Na siłę afektu związaną z wspomnieniami gier wpływa ich użytkowanie w okresie dzieciństwa.
Przy czym emocje towarzyszące dziewiczym przygodom - tym pierwszym stycznościom ze światem gier komputerowych będą najsilniejsze. Osobiście jednak mam nadzieję, że hipotezę trzeba będzie odrzucić. Obecne i następne pokolenie ją zweryfikuje.
Ha! Ale tworcy gier świetnie sobie poradzili z brakiem opcji save. Np w Rambo III, którą swoją drogą też uwielbiam... trzeba było wstukiwać litery i cyfry otwierające dostęp do ostatniej eksplorowanej lokacji. Kilka porządnych gier tak miało .Sogetsu w kolejnym swym poście pisze:Pegasusowe carty nie miały opcji save, dlatego nigdy nie pojawiły się pirackie FF, Zeldy i inne gry wymagające bateryjek.
O ile pamiętam, pełny skład tej czwórki prezentował się następująco:Zacny Gveir pisze:Ale na "Golden Four" była jeszcze jedna gra o Dizzy, w której zapylało się po labiryntach i zbierało pierdoły - to też mocne było.
1. Super Robin Hood - gra badziewiarska na maksa i trudna dość
2. Soccer Simulator (lub podobnież, nie pamiętam dokładnej nazwy) - widok z lotu ptaka, szybka, dynamiczna, wspaniała! Zaraz po Goal 3 mój faworyt (nie mogę znaleźć tej gry na ROM, help me )
3. Boomerang Kid - badziew imo gorszy od gry nr 1
4. Go Dizzy Go! - naprawdę dobra zręcznościówka labiryntowa z piękną grafiką i podkladem muzycznym (mam to, jakby co )
Sogetsu, już bez Cytowania Ciebie po raz trzeci:
Bezsilnie szukam dwóch gier:
1. Pamiętam, że miało to nazwę Flying Cap, przynajmniej na cartridge'u. Fabuła: Pewien profesorek o białym wąsie i pedofilskim uśmiechu porywa naszą dziewczynę i znika gdzieś w dziurze czasoprzestrzennej. Komu bóg, komu stulejka miła - za nim!! Chodziło się małym chłopcem i nawalało czapką z daszkiem w ożywione znaki drogowe z twarzami, ożywione samochody i inne, bardziej infantylne rzeczy . W kolejnych rozdziałach dinozaury [wiadomo, podróż w czasie to podróż w czasie] i jakieś miasto maszyn. Jeśli pamiętasz coś takiego - help.
2. Gra miała japoński tytuł, więc nie mam pojęcia jak brzmiał. Graliśmy Panem Bondem [bądź jemu podobnym]. Gra podzieona była na wiele epizodów, które odzielały proste cut-scenes [w tym była też jedna, w której tajemnicza agentka zrzuca z siebie odzienie! A co, jak na szpiegowską grę przystało]. Niektóre epizody były typowo platformowe, inne zaś - stanowiły Fpp!
Jeśli ktokolwiek zna gry lub ma pomysł na ich wytropienie - please o kontakt.
Frankly my dear...I don't give a damn (because you haven't brushed your pubic hair for months) !
mi się Robin podobał, fajna też była muzyka w grze. nawet się zawziąłem i przeszedłem oczywiście tylko raz wystarczyło mi siły woli na ten wyczyn, bo grę trzeba było znać niemalże na pamięć, żeby przejść.Grzybek Z Octu pisze:Super Robin Hood - gra badziewiarska na maksa i trudna dość
dobrzeGrzybek Z Octu pisze:help me
a co do poszukiwanych przez Ciebie gier, pierwsza to Time Zone a druga to albo Mafat Cospiracy - Golgo 13, albo Golgo 13 Top Secret Episode.
Ba... szczerze mówiąc, to w aspektach technicznych właściwie żadna inna bijatyka na NES nie mogła jej podskoczyć. Ilość ciosów, rzuty i chwyty wykonywane na wrogach ogłuszonych, pilnowanie paska jeżdżącego przy atakach łączonych pod HP... Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu :]Sogetsu pisze:Nekketsu Kakutou Densetsu - IMO, najlepsze mordobicie na NESa. jak pierwszy raz w to zagrałem to nie wiedziałem co się dzieje - postacie latały po ekranie ale jak się grę opanuje (wszystkie te ataki łączone, rzuty, itp.) to staje się niezwykle miodna.
Hmm... za tamtych czasów jedynkę widziałem tylko przelotem chwilami (hi, Mati ), a i nie mogłem jej skończyć z powodu trudności... Dwójkę jak tylko nabyłem przeszedłem do końca posiadania Pegasus'a taką ilość razy że głowa mała i ją lubiłem najbardziej, a trójkę też piłowałem namiętnie jak tylko nabyłem. W rezultacie jedynkę zdobyłem jako ostatnią i nie zachwyciła mnie siłą rzeczy tak jak sequel'e. No i trójką miała taki parallax zastosowany, że wara opadała przy niektórych lokacjach.Sogetsu pisze:o, nieczęsto spotykam się z taką opinią. ludzie zarzucają dalszym częściom wtórność i projekty niektórych bossów. dla mnie sequele nie są złe, ale jednak to jedynka rządzi.
Kuzyn miał ten sam problem z cartem o ile pamiętam. Tyle tylko, że to było daaawno a i skill nie dopisywał wtedy i jakoś dopiero potem główny boss padł - też cudem, bo wredny skubaniec :] Ogólnie - kto z panów i pań zauważył, że kiedyś gry na NES'a były chwilami okrutnicko trudne a i miodne? I to że teraz po latach trudno nieraz je przejść, a za młodu szło jak z płatka?Sogetsu pisze:oj tak, trudna kiedyś miałem carta, przez parę dni, ale gra się zawieszała na wstawkach między etapami. ja oczywiście spać spokojnie bym nie mógł, gdybym grał bez oglądania tych animacji, więc raz udało mi się dobrnąć do końca i... gra się zawiesiła na animacji przed drugą formą ostatniego bossa jak kiedyś zdobędę carta to zagram sobie na konsoli, bo na emu już grałem.
Zaiste - moja pomyłka :} Jeszcze jednym ciekawym patentem IMO było to, że w końcowych misjach udostępniano nam potężny samolot znany z filmów... ale trzeba było go złożyć z części rozrzuconych po bazach, a wożenie go po mapie (w puzzlach) z 10 atakującymi potworami na raz bywało stresujące.Sogetsu pisze:mam nawet carta z drugą częścią. dla ścsłości - to turówka. jedyną strategią z elementem RTS na NESie jest North & South. ciekawym patentem było ustalanie mocy ataku na podstawie wyników "jednorękiego bandyty" - trochę to urozmaicało rozgrywkę.
Oj też, kiedyś się grało - zwłaszcza w pierwsze części, formuła chodzonej bijatyki na NES była w nich niemal już maksymalnie rozwinięta. A co do Shredder'a, to po jego combo, to najczęściej atakowałem specjalem postaci, osobliwie "śruba" i wielokrotnie kopnięcie z obrotu były skuteczne. A i tak Casey był najfajniejszy ^^Sogetsu pisze:swego czasu moje ulubione gry, ale szał na Żółwie minął i już nie mam na te gry takiego ciśnienia jak kiedyś. a na Shreddera jest sposób: w momencie gdy kończy to swoje tanie combo trzeba go walnąć z rozbiegu, najlepiej Raphaelem, który dodatkowo "gryzie" przeciwnika.
Bo to zdecydowanie była gra, która wyprzedziła swoje czasy - pamiętam, że na samym początku z nią styczności miałem wielkie problemy z graniem z powodu właśnie tej 'dojrzałości' produkcji. A kolejna część na PSX też była fajna.Sogetsu pisze:i jaką to ma fabułę! gra robi wrażenie pod każdym względem. ma też bardzo ładne intro, baza kosmiczna Red Dragon wygląda obłędnie:
:*Sogetsu pisze:Jackal - przemiodna gra, zwłaszcza na dwóch graczy (chciałem "multiplayer" napisać )
:* :*Sogetsu pisze:chodzi Ci o Bananan Ouji no Daibouken (znanego też jako Banana Prince)?
:* :* :*Sogetsu pisze:R.C. Pro-Am?
Wdzięcznym po wsze czasy ^^
Ba, przecież to był niemal standard, że trzeba było wstukiwać kody do poszczególnych etapów, jak to ułatwiało życie nie raz, to nawet nie ma co wspominać.Prawy Grzybek Z Octu pisze:Ha! Ale tworcy gier świetnie sobie poradzili z brakiem opcji save. Np w Rambo III, którą swoją drogą też uwielbiam... trzeba było wstukiwać litery i cyfry otwierające dostęp do ostatniej eksplorowanej lokacji. Kilka porządnych gier tak miało .
1 - Robin był zacny i miał ładną muzę, ale jak mówi Sogetsu, trzeba było się dziadostwa nauczyć na pamięć, ale grało się fajnie.Cny Grzybek Z Octu pisze:1. Super Robin Hood - gra badziewiarska na maksa i trudna dość
2. Soccer Simulator (lub podobnież, nie pamiętam dokładnej nazwy) - widok z lotu ptaka, szybka, dynamiczna, wspaniała! Zaraz po Goal 3 mój faworyt (nie mogę znaleźć tej gry na ROM, help me )
3. Boomerang Kid - badziew imo gorszy od gry nr 1
4. Go Dizzy Go! - naprawdę dobra zręcznościówka labiryntowa z piękną grafiką i podkladem muzycznym (mam to, jakby co )
2 - Poczekaj Grzybku, w niedzielę jak powrócę to Ci podeślę :*
3 - Badziew... A JAKI TRUDNY!
4 - Jak mówiłem - świetne :}
All American Race - świetne wyścigi samochodowe (choć sekundami nieco monotonne) przez całe USA. Gra długa i dosyć trudna, ale jak się opanowało wszystko, to grało się przednio.
Battle Toads & Double Dragon - IMO zaraz za Ninja Gaiden i grami Nekketsu najmiodniejsza gra (konkretnie część druga) na NES'a. Żab nie lubiłem, więc zostawali chłopacy... A sama gra - graficznie bardzo dobra, system walki rozbudowany (zaskakująca ilość ciosów), bardzo ciekawi i zróżnicowani bossowie (Roper i Queen - nevar forget! ), możliwość poruszania się w głąb ekranu w większości misji, jazda na ścigaczu, etap a'la Asteroids... W tej grze było właściwie wszystko i to najwyższym poziomie. Poziom techniczny i mechanika były wręcz rewelacyjne.
Double Dragon - na zawsze w pamięci pozostanie część trzecia, gdzie można było zjeść pada ze złości walcząc z finałowym bossem: panią mag ubraną w białe szaty. Szlag trafia często i gęsto, zwłaszcza że ta część ogólnie wredna była. A cała seria miodna wielce.
A teraz zarzucę pytaniem o coś trudniejszego - znowu japoński uniemożliwia mi znalezienie... Ano tak - rozpoczyna się, kiedy bohaterka (bodaj ubrana na czerwono, coś wyglądu a'la kunoichi) biegnie sobie z psiakiem po plaży i widzi upadek meteoru. No i rusza sobie w kierunku owego. I ile pamiętam była i mapa świata nawet. Bitwa z pierwszym bossem miała tło z sakralną japońską bramą. W jednym z kolejnych etapów walczyło się pod ziemią - a ściany były pulsującymi i żyjącymi stworkami co co chwila wyskakiwały aby poprzeszkadzać. Za diabła nie pamiętam tytułu. Sama gra trudna była jak diabli na dodatek, ale grało się wspaniale.
We are the outstretched fingers,
That seize and hold the wind...
That seize and hold the wind...
były krótkie, ale zazwyczaj niesamowicie intensywne i dlatego miodne. dziś z niektórymi już nie radzę sobie tak jak kiedyś, ale przeważnie z grami na NESa jest jak z jazdą na rowerze - jak się nauczysz to nawet po latach przerwy się potrafi.Gveir pisze:Ogólnie - kto z panów i pań zauważył, że kiedyś gry na NES'a były chwilami okrutnicko trudne a i miodne? I to że teraz po latach trudno nieraz je przejść, a za młodu szło jak z płatka?
tego nie pamiętam. za to pamiętam, że pierwszą misję można było ukończyć na 2 sposoby: albo wykańczając Godzillę normalnie, albo budując bombę atomową, następnie zwabiając gada do morza i tam wszystko wysadzić. niestety, chyba gra nie była zbyt dokładnie testowana, bo o wiele łatwiej i szybciej szło rozwalić Godzillę w zwykły sposób.Gveir pisze:eszcze jednym ciekawym patentem IMO było to, że w końcowych misjach udostępniano nam potężny samolot znany z filmów... ale trzeba było go złożyć z części rozrzuconych po bazach, a wożenie go po mapie (w puzzlach) z 10 atakującymi potworami na raz bywało stresujące.
a w późniejszych misjach można też było mieć niektóre z potworów po swojej stronie. gdyby tylko gra była jednolita, a nie wszystkie misje dostępne od początku i żadnego wątku głównego, dorównywałaby serii Fire Emblem.
Strider na NESa to był taki spin-off. grałeś w oryginalną wersję na Arcade lub Segę Mega Drive? to dopiero hardoza! HARD w stylu Capcom jak się patrzy.Gveir pisze:A kolejna część na PSX też była fajna.
:*
Gveir pisze::* :*
*kręci mu się w głowie* @:* :* :*
BTW, pamiętasz jakieś szczegóły odnośnie pozostałej gry, której nie rozpoznaję (tą z rycerzem)?
done, już nie trzeba ^^Gveir pisze:2 - Poczekaj Grzybku, w niedzielę jak powrócę to Ci podeślę :*
jedyna gra z "czwórki", której nie przeszedłem. i pewnie już nigdy tego nie zrobięGveir pisze:3 - Badziew... A JAKI TRUDNY!
w to jak kiedyś, tak i teraz jestem cienki. niegdyś dochodziłem tylko do tego gościa z karabinem maszynowym a ostatnio jak spróbowałem, to padłem na ścigaczach. jakbym miał tyle czasu i samozaparcia do tych gier tak jak kiedyś, to pewnie za którymś razem bym przeszedł.Gveir pisze:Battle Toads & Double Dragon
wersje NESowe > pozostałe, szczególnie tyczy się części pierwszej.Gveir pisze:Double Dragon
ja najwięcej grałem w dwójkę. w końcu takiego skilla wyrobiłem, że bez problemu na hardzie przechodziłem. a potem, jak to zwykle w takich przypadkach bywało, gra mi się znudziła i wymieniłem w trójkę też trochę z kumplami grałem. pamiętam jak raz walczyliśmy na końcu z Kleopatrą i zrobiła ten swój atak podnoszący graczy w powietrze. jedynie kumpel się ostał, ale podniosła go wysoko ponad krawędź ekranu i tak już zostało i trzeba było resetować
gra o którą pytasz to Conquest of the Crystal Palace. ma FENOMENALNĄ muzykę w pierwszych dwóch etapach, które zreszą są jednymi z najlepszych w całej grze. jak mówisz, gra jest bardzo trudna. do trzeciego etapu i dalej doszedłem dopiero na emulatorze. niestety, w trakcie rozgrywki gdzieś się fabuła zapodziewa i po księżniczce, którą niby trzeba ratować ani śladu. chyba, że została tak ukryta, że jeszcze nikt jej nie znalazł
Dobrze mówisz, po drugie to był zupełnie inny sposób grania, nawet na SNES grało się już inaczej (btw. np Contra na SNES to taki hardcore, że już nic więcej nie powiem). Ale trudne i tak były ;]Sogetsu pisze:były krótkie, ale zazwyczaj niesamowicie intensywne i dlatego miodne. dziś z niektórymi już nie radzę sobie tak jak kiedyś, ale przeważnie z grami na NESa jest jak z jazdą na rowerze - jak się nauczysz to nawet po latach przerwy się potrafi.
Cóż, wtedy pewnie musieliby włożyć w to nieco więcej wysiłku i uniemożliwiłoby to realizację kilku założeń jakie zawarli w tych scenariuszach.Sogetsu pisze:a w późniejszych misjach można też było mieć niektóre z potworów po swojej stronie. gdyby tylko gra była jednolita, a nie wszystkie misje dostępne od początku i żadnego wątku głównego, dorównywałaby serii Fire Emblem.
Niestety nie grałem akurat, ba - nawet nie słyszałem o nich, do tej pory żyłem w świadomości że był tylko ten na NES'a i ten ma PSX O_oSogetsu pisze:Strider na NESa to był taki spin-off. grałeś w oryginalną wersję na Arcade lub Segę Mega Drive? to dopiero hardoza! HARD w stylu Capcom jak się patrzy.
*podaje ramię, aby nie upadł*Sogetsu pisze:*kręci mu się w głowie* @
Ech... nic a nic więcej mi się nie przypomina, ale kumpel zapowiedział, że podeśle mi ROM'a z nią, wtedy ujawnię tytuł.BTW, pamiętasz jakieś szczegóły odnośnie pozostałej gry, której nie rozpoznaję (tą z rycerzem)?
O dziwo akurat wiele osób narzekało że ta gra jest ciężka i wredna ogólnie, ale nigdy nie miałem z nią większego problemu (no, ostatnie dwa etapy to były już niezłe). Czyli padłeś na Roper'ze? Na niego jest kilka sposobów ;] Btw. pamiętam jak to maksowałem wyniki punktowe, korzystając z tego, że zadawałem jak najwięcej punktowanych ciosów, nie zabijając wroga - to było maniactwo, pamiętałem kogo ile razy czym można sieknąć, żeby nie ubić i ile z niego można wyciągnąćSogetsu pisze:w to jak kiedyś, tak i teraz jestem cienki. niegdyś dochodziłem tylko do tego gościa z karabinem maszynowym a ostatnio jak spróbowałem, to padłem na ścigaczach. jakbym miał tyle czasu i samozaparcia do tych gier tak jak kiedyś, to pewnie za którymś razem bym przeszedł.
Oj, co się w to z Matim666 nagraliśmy na dwóch za dawnych lat, to lepiej nie mówić ^^ Dwójka była ogólnie dosyć prosta, ale trójka była już wredna, kilka razy wstawaliśmy wściekli od walki z KleopatrąSogetsu pisze:ja najwięcej grałem w dwójkę. w końcu takiego skilla wyrobiłem, że bez problemu na hardzie przechodziłem. a potem, jak to zwykle w takich przypadkach bywało, gra mi się znudziła i wymieniłem w trójkę też trochę z kumplami grałem. pamiętam jak raz walczyliśmy na końcu z Kleopatrą i zrobiła ten swój atak podnoszący graczy w powietrze. jedynie kumpel się ostał, ale podniosła go wysoko ponad krawędź ekranu i tak już zostało i trzeba było resetować
*BOWS TO SENSEI*Sogetsu pisze:gra o którą pytasz to Conquest of the Crystal Palace.
Btw. pytanie o coś innego. Była taka gra, w której główną postacią był detektyw. Gra była podzielona na sprawy jakimi się zajmował. Na początku wprowadzenie, potem wychodzimy na ulicę i mamy... GTA w latach 30 O_o Jazda wozem od lokacji do lokacji nazywanych kombinacją litery i cyfry, z widokiem z góry na miasto. Gra zmieniała się w klasyczną strzelaninę 2D kiedy weszło się do lokacji. I tam zdobywało się kolejny dowód i dalej do następnej, aż do ujrzenia mordy winnego za kratami. Jak to się nazywało? Bo wielce zacne było.
We are the outstretched fingers,
That seize and hold the wind...
That seize and hold the wind...
- Grzybek Z Octu
- Moderator
- Posty: 583
- Rejestracja: pt 04 sie, 2006 23:04
- Lokalizacja: Z nasienia
Czyżby chodziło CI o Dick Tracy? Tylko to mnie się z tym opisem kojarzy, ale mogę się mylić.Gveir pisze:
Btw. pytanie o coś innego. Była taka gra, w której główną postacią był detektyw. Gra była podzielona na sprawy jakimi się zajmował. Na początku wprowadzenie, potem wychodzimy na ulicę i mamy... GTA w latach 30 O_o Jazda wozem od lokacji do lokacji nazywanych kombinacją litery i cyfry, z widokiem z góry na miasto. Gra zmieniała się w klasyczną strzelaninę 2D kiedy weszło się do lokacji. I tam zdobywało się kolejny dowód i dalej do następnej, aż do ujrzenia mordy winnego za kratami. Jak to się nazywało? Bo wielce zacne było.
Frankly my dear...I don't give a damn (because you haven't brushed your pubic hair for months) !
Castlevanie na SNESa też niczego sobie pod tym względem jakieś 2 miesiące temu trochę poprzeklinałem przy Dracula XGveir pisze:Contra na SNES to taki hardcore, że już nic więcej nie powiem
w takim razie polecam - fajny mix cyberpunku z klimatami CCCP - szczególnie pierwszy etap, w którym bossem był mechaniczny wąż złożony z ruskich generałów (tak przynajmniej zapamiętałem). ale jeśli już to wersję na arcade - tam przynajmniej można sobie "wrzucać żetony" nieskończoną ilość razy. wersja na Mega Drive ma tylko parę kontynuacji co przy takim poziomie trudności jest MOCNYM przegięciem.Gveir pisze:Niestety nie grałem akurat, ba - nawet nie słyszałem o nich, do tej pory żyłem w świadomości że był tylko ten na NES'a i ten ma PSX O_o
ehh, stare, dobre czasy, kiedy w jedną grę młuciło się tyle razy, że można było niemal przechodzić z zamkniętymi oczami.Gveir pisze:pamiętałem kogo ile razy czym można sieknąć, żeby nie ubić i ile z niego można wyciągnąć
co do Conquest of the Crystal Palace - kilka dni temu znów sobie zagrałem. trochę determinacji i bez save state (fuj) do ostatniego bossa doszedłem. dziwna sprawa trochę, bo niegdyś na konsoli mi nie szło. jak będę miał czas to zagram jeszcze raz i przejdę. o.
a gra, o którą pytasz to dokładnie to co wymienił Mushroom. mam ją nawet na cardzie razem z pierwszym Metal Gearem.
OMG Oo' pamiętam tą grę. W sumie to nigdy nie kojarzyłem jej z Castelvanią, ale jak się teraz zastanowić to faktycznie ... Castlevania na SNESa.Sogetsu pisze:Castlevanie na SNESa też niczego sobie pod tym względem jakieś 2 miesiące temu trochę poprzeklinałem przy Dracula XGveir pisze:Contra na SNES to taki hardcore, że już nic więcej nie powiem
Szkoda tylko, że nigdy nie przeszedłem pierwszego poziomu >.>" ...
try again! (if you want, that is...) ja doszedłem do ostatniego bossa i w końcu dałem sobie spokój, zbyt żmudna ta walka i wystarczy chwila nieuwagi żeby wylądować w jednej z bezdennych przepaści. gdybym grał na konsoli to pewnie bym zacisnął zęby i próbował dalej.Haichi pisze:Szkoda tylko, że nigdy nie przeszedłem pierwszego poziomu >.>" ...
Grzybek Z Octu pisze:Czyżby chodziło CI o Dick Tracy? Tylko to mnie się z tym opisem kojarzy, ale mogę się mylić.
Dzięki panowie, teraz trzeba będzie tylko grać :] :*Sogetsu pisze:a gra, o którą pytasz to dokładnie to co wymienił Mushroom. mam ją nawet na cardzie razem z pierwszym Metal Gearem.
Dokładnie :] Nowe wcielenia na PSX i PS2 to przy tych odsłonach małe pikusie względem poziomu trudności. Tylko jeden boss - The Forgotten One był w starym, dobry stylu (któraś część na PS2).Sogetsu pisze:Castlevanie na SNESa też niczego sobie pod tym względem jakieś 2 miesiące temu trochę poprzeklinałem przy Dracula X
Trzeba będzie się oglądnąć za emulatorami i grą, bo zaiste bardzo ciekawym się to wydaje...Sogetsu pisze:w takim razie polecam - fajny mix cyberpunku z klimatami CCCP - szczególnie pierwszy etap, w którym bossem był mechaniczny wąż złożony z ruskich generałów (tak przynajmniej zapamiętałem). ale jeśli już to wersję na arcade - tam przynajmniej można sobie "wrzucać żetony" nieskończoną ilość razy. wersja na Mega Drive ma tylko parę kontynuacji co przy takim poziomie trudności jest MOCNYM przegięciem.
Ostatnia gra jaką tak zmasterowałem, że do tej pory pamiętam właściwie wszystko to cała seria Baldur's Gate ;] Ale fakt... teraz już człowiek nie ma siły ani ochoty tak srogo grać.Sogetsu pisze:ehh, stare, dobre czasy, kiedy w jedną grę młuciło się tyle razy, że można było niemal przechodzić z zamkniętymi oczami.
Hmm... trzeba w końcu pograć znów. I wybrnąć poza ten przeklęty drugi poziom...Sogetsu pisze:co do Conquest of the Crystal Palace - kilka dni temu znów sobie zagrałem. trochę determinacji i bez save state (fuj) do ostatniego bossa doszedłem. dziwna sprawa trochę, bo niegdyś na konsoli mi nie szło. jak będę miał czas to zagram jeszcze raz i przejdę. o.
We are the outstretched fingers,
That seize and hold the wind...
That seize and hold the wind...
Ech, mnie również wzięła nagle ochota na wspominki. Miałam Pegasusa, a jakże, ale już dawno temu (pod presją matki, dammit) oddałam go dzieciakom mojego wujka, po czym słuch wszelki o nim zaginął. Cóż, przynajmniej nie wylądował automatycznie w śmieciach...
Do tej pory pamiętam osiedlowy sklep, w którym kupowało się kartridże. :D Nie kojarzę, żeby były jakieś szczególnie drogie, więc pewnie też musiały być "legalne inaczej". Za wiele tych kartridżów nie miałam, ale to nie przeszkadzało - do mojego wyboru stało przynajmniej kilkadziesiąt dobrych gier, w które można było tłuc na okrągło. Nigdy się nie nudziły. (A teraz nawet głupiego FFX nie mogę przejść po raz drugi, bo już na etapie Mi'ihen Highroad zbiera mi się na ziewanie. _^_)
W co najwięcej zarywałam? Gra nazywała się bodaj Prehistoric (???) i była platformówką, w której sterowało się jeżdżacym na deskorolce jaskiniowcem. Zabawy było w bród, kolorki i plansze iście psychodeliczne. Inną, uwielbianą przeze mnie odmianą w/w tytułu były przygody jaskiniowca (tego samego?) który latał z wyspy na wyspę i tłukł dinozaury. Tu grafika była już nieco bardziej stonowana, ale za to czuło się ten klimat Mezozoiku.
Mario również pożerał mi dużo czasu. Gra była jednak frustrująca jak cholera (nie mam zdolności manualnych ) - nigdy jej nie ukończyłam, zawsze na końcu był kolejny komunikat o tym, że księżniczka jest w innym zamku. Miałam wrażenie, że ta gra jest jakaś wadliwa i nie ma końca! No bo ile można? Poziom trudności rósł do granic absurdu, a księżniczki ani widu, ani słychu.
Kolejny hit to były Micromachines. Damn, nic nie sprawiało mi takiej satysfakcji jak wygrana w tej właśnie gierce, zwłaszcza jeśli ścigałam się z człowiekiem oraz jechałam na handicapie. Sięgając pamięcią wstecz, stwierdzam, że sterowanie było badziewne - zwłaszcza helikoptery ciężko chodziły - ale czy to wtedy komuś przeszkadzało? :D Btw, do tej pory, kiedy tylko wspomnę MM, uśmiecham się na myśl o pomysłowości twórców - wyścigi na stołach bilardowych (przejeżdżanie po kijach nad "przepaściami") czy po podłodze garażu po prostu rządziły.
Antarctic Pingwina i strzelanie do kaczek również pamiętam, a jakże. Ale muszę się Wam przyznać do jednej rzeczy. Czitowałam. Podczas gry w kaczki siedziałam ze swoim plastikowym pistoletem tuż przy ekranie - niewątpliwie bardzo psując wzrok - żeby zapewnić sobie idealną precyzję trafienia. Lufa wręcz dotykała szkła. O ja niegodna.
A swoją drogą, ten pisolet był taki cool. :] Jako że byłam (w zamyśle) dobrze ułożoną dziewczynką, rodzice niechętnie sprawiali mi militarne zabawki (większość, w tym wystrugane z drewna miecze, musiałam bezczelnie kraść kuzynom ), i ten pistolet to była jedna z moich nielicznych broni.... Tak żałowałam, że ten zwisający kabel uniemożliwiał mi zabieranie go na podwórko. Nawet chciałam ów kabel obciąć, bo kaczki kaczkami, ale o wiele lepiej było używać własnej wyobraźni i bawić się np. w dzielnego prywatnego detektywa...
Dizzy'ego i Contrę również katowałam często-gęsto. Tanki czy Popeye'a też. Pamiętam również jak przez mgłę przygody jakiegoś dziada, co walczył z grzybami... WTF?
Ach, to były rozkoszne czasy.
Do tej pory pamiętam osiedlowy sklep, w którym kupowało się kartridże. :D Nie kojarzę, żeby były jakieś szczególnie drogie, więc pewnie też musiały być "legalne inaczej". Za wiele tych kartridżów nie miałam, ale to nie przeszkadzało - do mojego wyboru stało przynajmniej kilkadziesiąt dobrych gier, w które można było tłuc na okrągło. Nigdy się nie nudziły. (A teraz nawet głupiego FFX nie mogę przejść po raz drugi, bo już na etapie Mi'ihen Highroad zbiera mi się na ziewanie. _^_)
W co najwięcej zarywałam? Gra nazywała się bodaj Prehistoric (???) i była platformówką, w której sterowało się jeżdżacym na deskorolce jaskiniowcem. Zabawy było w bród, kolorki i plansze iście psychodeliczne. Inną, uwielbianą przeze mnie odmianą w/w tytułu były przygody jaskiniowca (tego samego?) który latał z wyspy na wyspę i tłukł dinozaury. Tu grafika była już nieco bardziej stonowana, ale za to czuło się ten klimat Mezozoiku.
Mario również pożerał mi dużo czasu. Gra była jednak frustrująca jak cholera (nie mam zdolności manualnych ) - nigdy jej nie ukończyłam, zawsze na końcu był kolejny komunikat o tym, że księżniczka jest w innym zamku. Miałam wrażenie, że ta gra jest jakaś wadliwa i nie ma końca! No bo ile można? Poziom trudności rósł do granic absurdu, a księżniczki ani widu, ani słychu.
Kolejny hit to były Micromachines. Damn, nic nie sprawiało mi takiej satysfakcji jak wygrana w tej właśnie gierce, zwłaszcza jeśli ścigałam się z człowiekiem oraz jechałam na handicapie. Sięgając pamięcią wstecz, stwierdzam, że sterowanie było badziewne - zwłaszcza helikoptery ciężko chodziły - ale czy to wtedy komuś przeszkadzało? :D Btw, do tej pory, kiedy tylko wspomnę MM, uśmiecham się na myśl o pomysłowości twórców - wyścigi na stołach bilardowych (przejeżdżanie po kijach nad "przepaściami") czy po podłodze garażu po prostu rządziły.
Antarctic Pingwina i strzelanie do kaczek również pamiętam, a jakże. Ale muszę się Wam przyznać do jednej rzeczy. Czitowałam. Podczas gry w kaczki siedziałam ze swoim plastikowym pistoletem tuż przy ekranie - niewątpliwie bardzo psując wzrok - żeby zapewnić sobie idealną precyzję trafienia. Lufa wręcz dotykała szkła. O ja niegodna.
A swoją drogą, ten pisolet był taki cool. :] Jako że byłam (w zamyśle) dobrze ułożoną dziewczynką, rodzice niechętnie sprawiali mi militarne zabawki (większość, w tym wystrugane z drewna miecze, musiałam bezczelnie kraść kuzynom ), i ten pistolet to była jedna z moich nielicznych broni.... Tak żałowałam, że ten zwisający kabel uniemożliwiał mi zabieranie go na podwórko. Nawet chciałam ów kabel obciąć, bo kaczki kaczkami, ale o wiele lepiej było używać własnej wyobraźni i bawić się np. w dzielnego prywatnego detektywa...
Dizzy'ego i Contrę również katowałam często-gęsto. Tanki czy Popeye'a też. Pamiętam również jak przez mgłę przygody jakiegoś dziada, co walczył z grzybami... WTF?
Ach, to były rozkoszne czasy.
Ostatnio zmieniony sob 16 paź, 2010 18:21 przez Lenneth, łącznie zmieniany 1 raz.
pamiętam to! młodszy brat mojego kumpla z osiedla zawsze w to łupał... oczywiście jak przychodziliśmy i nie było rodziców, to spuszczało się mu łomot i można było pocinać w Contre :D a ta gra był chwilę fajna, szybko sie nudziła. chyba nawet wyszła ona na PC o ile dobrze pamiętam, tylko nie latało sie z wyspy na wyspę, ale naparzało dinozaury i tyle :] była "niezwykle" zajmującaLenneth pisze:Prehistoric (???) i była platformówką, w której sterowało się jeżdżacym na deskorolce jaskiniowcem. Zabawy było w bród, kolorki i plansze iście psychodeliczne. Inną, uwielbianą przeze mnie odmianą w/w tytułu były przygody jaskiniowca (tego samego?) który latał z wyspy na wyspę i tłukł dinozaury
LOL genialne to było, oczywiście grałem w to ze wszystkimi ale nawet kiedyś udało mi się pożyczyć pegasusa od koleżanki, która mnie bardzo lubiła... i pocinałem w to z bratem :] najbardziej lubiłem formułki na stole bilardowym i motorówki, a helikoptery - zakopać. czołgi tez były klawe, zwłaszcza jak się człowiek wycwanił i startował troszkę później, żeby zapodać z pocisku oponentowi :] oczywiście na szachach się sporo traciło, jak sie o nie zahaczyło... dużo czasu mi zajęło nauczenie się przejeżdżać przez szachy bez kolizji! HA! wszystkie plansze znalem na pamięć... piękna gra to była. była też wersja na PC, niewiele się różniła... ale i tak dawała kupę przyjemnościLenneth pisze:Kolejny hit to były Micromashines
taaaaa strzelanie do złoczyńców i kaczek :D nie czitowałem, ale muszę sie przyznać, że zepsułem ten pistolecik koledze... wszystko poszło na jego młodszego brata, więc mi sie upiekło :D ale ja byłem podły... geezLenneth pisze:Antarctic Pingwina i strzelanie do kaczek również pamiętam, a jakże
zaiste... szkoda, że sie starzejemy tak szybko ej chyba sobie kupie tak dla zwały pegasusaLenneth pisze:Ach, to były rozkoszne czasy.
Umierając zawsze miej przy sobie prezerwatywę... nawet po śmierci możesz zarazić się HIV albo jakimiś innymi fajnymi wenerami.