Nareszcie, ukończyłem ostatnią misję AW: Dark Conflict, zatem mogę podzielić się wrażeniami (i ubiegnę MFP

). Nie powiem, żeby nowy ton tej części był wielkim ulepszeniem, ale nie jest też zmianą na gorsze. Opisanie w skrócie tej gry fanowi poprzednich AW skończyłoby się wyśmianiem lub atakiem nerd rage'a. Niby jak coś tak wesołego mogło stać się opowieścią o trudach ludzi próbujących przetrwać w mrocznym, zniszczonym, nękanym głodem świecie? Może m.in. dzięki nowej obsadzie, bo trochę trudno mi sobie wyobrazić Collina albo Drake'a w tym otoczeniu.
W świecie gry były sobie dwa kraje: Laurentia i Zephyrus. Jak można się domyślić, państwa nienawidziły się i prowadziły ze sobą liczne wojny. Ostatnią przerwała ogromna katastrofa, deszcz meteorytów, któremu nawet Bruce Willis nie mógł zapobiec. Płomienie, powodzie, wstrząsy, huragany, chmury pyłu zakrywające niebo itd. sprawiły, że 90% ludzkości opuściło świat, a ten stał się o wiele mniej przyjemnym miejscem. Nasz bohater, Ed, kadet akademii wojskowej Laurentii, jakimś cudem przeżył. Kiedy udaje mu się wydostać z ruin, dołącza do grupy żołnierzy (12th Laurentian Independent Legion) dowodzonej przez niejakiego O'Briana. On i jego ludzie utrzymują się z obrony mieszkańców przed bandytami chcącymi zgwałcić ich domy, spalić ich jedzenie i zjeść kobiety. Legionowi miernie idzie, bo ludzie nie są zbyt chętni do zapłaty (zboże jakoś nie chce rosnąć), zatem wędrują tam i siam. W końcu natrafiają na resztę armii Laurentii, na czele której stoi teraz niezbyt miły admirał Sigismundo. Okazuje się, że armii niespecjalnie przeszkadza katastrofa i wciąż toczy wojnę z Zephyrusem, w co zostają wciągnięci bohaterowie. Na dodatek świat ogarnęła nowa zaraza, na którą nie ma lekarstwa...
Mimo tego wszystkiego, postaci są zaskakująco mało emowate. Ed jest optymistą, O'Brian nie użala się nad sobą i robi swoje, a doktor Moritz radzi sobie rzucając głupimi dowcipami. Chyba właśnie dlatego jest znośnie. Gra nie przegina też w drugą stronę - przywódcy nie są specjalnie zadowoleni ze śmierci żołnierzy, a czarne charaktery zwykle się tu poznaje po uznawaniu swoich ludzi za mięso armatnie.
Nie grałem niestety w AW:DS, więc nie mam punktu odniesienia, ale Dark Conflict naprawdę mi się podoba. Jednostki są dobrze zrównoważone (w przeciwieństwie do Neoczołgu z AW2). Artyleria przeciwczołgowa wydawała mi się na początku chorym pomysłem, przez który gra stanie się za łatwa, ale ma pewne wady, przez które tak się nie dzieje. Motocykliści również są IMO dobrym dodatkiem. Moce CO też zostały zmienione. Dowolnej jednostce można przydzielić status "przywódcy", dzięki któremu otoczy się "polem" poprawiającym statystyki tych, którzy w nim przebywają. Nadal można korzystać z nich jak zwykle, ale są mniej przydatne niż wykorzystanie pola, które zmniejsza się po użyciu mocy.
Na początku myślałem, że gra będzie łatwiejsza niż poprzednio, ale po prostu wolno się rozkręca i w końcu staje się straszna. Dla porównania: w AW1 pokonanie Sturma było trudne i chodziło o żmudne zbieranie wojsk zdolnych do pokonania go. W AW2 Sturma nie dało się pobić w ten sposób w ogóle (o ile wiem) i trzeba dotrzeć do pojedynczego celu. Ryzykowne i trudne, ale sobie poradziłem. W AW:DC ze
Kod: Zaznacz cały
Stolosem i jego cholerną fortecą z pięcioma laserami
męczyłem się kilka miesięcy i w końcu wykorzystałem solucję, w której opisali jak zwyciężyć krok po kroku. Podobno ostatni boss AW:DS był strasznie łatwy, więc pewnie nie chcieli powtórzyć tego błędu, no ale bez przesady. _^_
Ogółem, gra jest świetna, ma dobrą oprawę i stanowi niezłe wyzwanie. Z wad mogę wymienić niewiele bonusowych materiałów typowych dla poprzednich AW oraz małą różnorodność w muzyce (choć nie twierdzę, że ona sama jest zła). Polecam wszystkim, którym nie przeszkadza brak Andy'ego.
