The Enda łatwo było wypatrzyć mając włączone Thermal Gogles - i do tego luneta ze snajperki albo celowanie pistoletem na strzałki i nie miałem problemu z trafieniem go, przy czym walczyłem z nim w pierwszej częsci obszaru walki, bo w innych miał gadzina świetne miejsca do snipe'ienia. Do tego jeszcze było dobrze zastrzlić jego papugę, bo inaczej mu pomagała. The Fear jest wredny przy walce na wykończnie staminy tylko, bo złazi i zrzera co się da - ale wystrarczy zrobić to samemu i trutki zostawić, ach te "I'am poisoned" syczane w bólu

. Bo w normalnej walce to wystarczy stać w miejscu, Thermal Gogles i shotgun - kilka strzałów i po nim. Walka z The Fury też jest mocna - nie za łatwa, ani za trudna i bardzo zróżnicowana. A po walce szczękoopadowa scenka - "I'm coming home.".
white raven pisze:The End to najgenialniej zrobiony boss wszechczasów :]
Jako sam koncept walki tak, ale artyzmem i emocjami wygrywa walka z The Boss - ja *autentycznie* nie chciałem do niej strzelać

. Z MGS najbardziej polubiłem Ninję, Hind'a i Sniper Wolf (kolejna do której odechciewa się walić...). Z MGS 2 Harrier ("Burn baby! :D ), serię Ray'ów (męczarnia) i Solidusa - a zwłaszcza tego ostatniego.