Spam? Nu, dawajta:
Udało mi się nakłonić mamę (czytaj: zmusić z użyciem gróźb karalnych włącznie

) do przyrządzenia na Wielkanoc... wigilijnego bigosu. I to w ilości parę kilo kapusty na mnie jedną.

Dzięki temu przez święta nie zjadłam chyba nic poza tą potrawą, na resztę nie starczyło miejsca w żołądku, bo zwyczajnie wolałam nie łączyć kilograma grzybków z jajeczkiem, śledziem w zalewie, ciastem czy co tam jeszcze. Skutecznie łączyłam natomiast z Colą, bo to świństwo płynie mi w żyłach i jestem na nie odporna. Nic mi nie było.

Podsumowując: mimo tej strasznej monotonii ostatnie święta uważam za bardzo udane pod względem żywieniowym. We wtorek wieczór, kiedy wreszcie bigos się skończył, mogłam umrzeć szczęśliwa.

Plus zostało nam jeszcze w domu dość słodyczy na następne dwa tygodnie intensywnego jedzenia. _^_ [Bo oczywiście najpierw człowiek wykupi pól sklepu, a potem nie ma kto konsumować.]
Z innej beczki: nienawidzę żuru i białej kiełbasy. Są gorsze niż wigilijny barszcz.
