Wycieczka do Jarużyna
W czasach, gdy mój tata miał trochę mniej lat, sadełka, oraz lepszą kondycję i więcej włosów na głowie, był pasjonatem wycieczek rowerowych. Pewnego słonecznego dnia, ojciec postanowił, że zabierze mnie na taką eskapadę. A ponieważ byłem mały ..(jako dziecko, bo obiektywnie patrząc, zbyt wiele od tego momentu nie urosłem
) i ponieważ nie potrafiłem jeszcze jeździć na rowerze, moim zadaniem było siedzieć na bagażniku z nogami po obu stronach bezpiecznie odsuniętymi od tylnego koła.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, mogłem wdychać ostry zapach igliwia i żywicy leśnej, słuchać jak szyszki chrupią pod kołami roweru oraz widzieć wszechogarniającą, cienistą zieloność. Było fajnie. W pewnym momencie poczułem jednak, że coś jest nie tak. Zwolniliśmy, bo coś blokowało koła...mój mężny ojciec nie poddał się jednak tak szybko i zaczął pedałować na stojąco..po chwili poczułem ból. Zapach igliwia stał się cieżki i słony, chrupanie szyszek zastąpił metaliczny dzwięk skrobiący coś z mojej stopy - jak się za chwilę okazało, zeskrobywana była skóra i mięso aż do ścięgna Achillesa, przez pracujące szprychy tylnego koła. Zatem i barwy wycieczki się zmieniły - paleta oscylowała między odcieniem żywej czerwieni, poprzez odcienie żółci, do bladej białości.
I czas było wracać do domu..
Koniec.
Frankly my dear...I don't give a damn (because you haven't brushed your pubic hair for months) !