Miałem ostatnio okazję ukończyć rzeczoną grę, i takie są moje wrażenia;
Po w najlepszym razie przeciętnym AC i biednym DC Crisis Core był grą, z którą zamierzałem zagrać z czystej ciekawości i głównie ze względu na oryginał (tia, fanboy ze mnie... choć VII nie jest nawet moją trzecią ulubioną częścią sagi... koniec dygresji). Nawet przy tak mało entuzjastycznym podejściu byłem zaskoczony... jak porządna jest to gra.
Najogólniej rzecz ujmując, Crisis Core kroczy "drogą środka" między czystym fanservice'm a samodzielnym jRPG, i udaje się mu utrzymać tą równowagę przez całą grę. Całokształt tej produkcji można by wręcz określić jako ucieleśnienie "złotego środka"- od fabuły, która samodzielnie daje sobie radę, i jednocześnie silnie powiązanej z oryginałem, poprzez system rozwoju postaci i walki na muzyce skończywszy. Ale, "first things first".
Postacie:
Kod: Zaznacz cały
Sam Zack jest IMO jednym z ciekawszych protagonistów Square/Square-Enix, i jest zarazem chyba najbardziej zrównoważonym (pod kątem cech charakteru) z dotychczasowych. Garść klasycznego angstu w rozsądnej ilości, szczypta Tidusowej porywczości, oraz młodzieńczy idealizm stworzyły postać bez zbędnych przerysowań, i chyba najbardziej ludzkiego bohatera ever, na każdą sytuację reagującego w wiarygodny sposób.
Warto też wspomnieć o kilku innych postaciach - mentorze Zacka, Angealu (typ Aurona, tyle, że bardziej bezpośredni), Młodziutkiej Aerith, w której widać zalążki postaci znanej z oryginału, czy ulubieńcu mas, Gackcie :) . Genesis Rhapsodos, który to wzorowany jest na nim... wypada całkiem nieźle :shock: Jeśli chcecie porównania, to najbliższy mu jest... Kuja, ze swym teatralnym sposobem bycia, złośliwością i raczej złożoną motywacją. Co się chwali, bo nasz Genome jest IMO najlepszym villainem w historii serii. Na uwagę moim zdaniem zasługuje Sephiroth, którego w tej grze poznajemy jako (jeszcze) człowieka, a co naprawdę dodaje tej postaci "drugie dno".
Jeśli chodzi o fabułę, to mamy okazję poznać zarówno
Kod: Zaznacz cały
nowe wydarzenia, o których nie było mowy w oryginale, jak i te, do których co i rusz pojawiały się nawiązania w oryginale; tak więc mamy okazję wziąć udział w bitwie, przypieczętowującej los Wutai, czy "prawdziwej" wersji incydentu w Nibelheim (przypomnijmy, że opowieść Clouda z oryginalnego CD1 jest tylko jego konfabulacją).
Sama struktura fabuły jest dość szczególna - Zack, jako członek SOLDIER stacjonuje w Midgar, i jest to jedyna lokacja, do której wracamy po wykonaniu każdej misji, co ulega zmianie dopiero w kilku ostatnich rozdziałach (ucieczka przed Shinrą). Same scenki charakteryzują się typową dla SE dbałością o szczegóły - voice acting, klimatyczna muzyka - wszystko jest na swoim miejscu. Minusy to fakt, że fabuła jest dość krótka (jakieś 15 godzin), i raczej nie przemówi do purystów, czyli tr00 fanów jedynego słusznego i ze wszech miar kompletnego Finala ;)
Warto jeszcze wspomnieć, że fabuła trzyma się kupy i nie zaprzecza sama sobie, kiedy trzeba, trzyma w napięciu, a kiedy trzeba, daje radę wycisnąć trochę płynów ustrojowych - a to ogromny plus.
Rozgrywka przypomina mi hybrydę tej znanej z FF XII i serii KH - walka toczy się całkowicie w czasie rzeczywistym (choć na ograniczonym terenie), Zack rzuca czary, macha mieczem i używa standardowego badziewia (Potiony, Elixiry, i takie tam) bez oczekiwania na swoją kolejkę, choć poszczególne zaklęcia różnią się czasem rzucania - taka Curaga rzucana jest natychmiast, podczas gdy na potężna Ultimę trzeba czekać z 5 sekund.
W ekwipunku mamy miejsce na cztery Akcesoria (początkowo dwa) i sześć slotów na materie (początkowo cztery - resztę, jak i w przypadku Akcesoriów, trzeba sobie wywalczyć). Materii i wszelkiej maści zbroi, pierścieni, hełmów, itp jest cała masa, więc jest je czym zapełniać. Dochodzi do tego dziwaczny, ale całkiem interesujący Digital Mind Wave, czyli jednoręki bandyta z portretami napotkanych postaci. W zależności, gdzie się zatrzyma (a na to nie mamy wielkiego wpływu, niestety) Zack wykona technikę limitową lub otrzyma użyteczną dopałkę, jak trafienia krytyczne przez kilkanaście sekund, czy zerowy koszt zaklęć.
Muzyka to częściowo remixy znanych już utworów (takich jak Aerith's Theme czy Bombing Mission), a częściowo nowe utwory. Moim zdaniem trzymają one poziom, może z wyjątkiem ostrych, gitarowych utworów bitewnych, które naprawdę raniły moje uszy. Reszta mimo to jest klimatyczna i udana, choć popowe "Why" nie każdemu przypadnie do gustu.
Podsumowując, Crisis Core to naprawdę zacny tytuł, mimo przysłowiowej łyżki dziegciu (DMW STANOWCZO za bardzo zależy od ślepego farta, a walka czasem zamienia się w button mashera), która może trafić się zawsze i wszędzie. Pozostaje mi tylko zadać w niebyt jedno pytanie: jeśli SE było w stanie stworzyć tak przyzwoity offspin, to dlaczego reszta wypadła tak marnie
?
Darujcie, jeśli ta wypowiedź wypadła jak jakaś pseudorecenzja, ale z takim ogólnym tematem to nie do uniknięcia.