Koncerty, występy na żywo itp.

Nie ważne czy Hip Hop, Techno, Dance, Gotyk albo Metal, czy muzyka klasyczna, tu gra muzyka. :D

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
mroczna sarna
Cactuar
Cactuar
Posty: 212
Rejestracja: ndz 31 maja, 2009 23:50

Post autor: mroczna sarna »

dark_raven pisze:Trent natomiast pochwalił publiczność "so far, the best on the tour". Ciągle to słyszę, i zastanawiam się, czy to rzeczywiście polska publiczność jest taka dobra, czy zespoły przymilają się do wszystkich? Pewnie po trochę obu, bo n.p. tacy Niemcy są rozpieszczani koncertami, a my możemy oglądać ulubione zespoły co kilka lat.
Ja jakoś przeczytałem Twoje sprawozdanie z koncertu,mimo,że NIN tylko lubię (nie jestem fanem).W poniedziałek również usłyszałem te słowa - i to osobiście - od wokalistki M83,że polska publiczność jest niesamowita.Tutaj nie chodzi o to,że kapela gra w innym kraju częściej,to nie od nich tak naprawdę zależy gdzie będą grali,tylko od managementu itd.A wiadomo,że na Zachodzie,po koncercie wzrasta sprzedaż płyt itp.A w Polsce?Znam ludzi,którzy kochają jakieś kapele i jadą na ściąganych mp3.Ja rozumiem,że ceny płyt są wysokie,ale na miłość boską...myślę,że to jest po części powód,dla którego te zespoły są nad Wisłą rzadziej.Nie wydaje mi się też,żeby muzycy mówili o polskich fanach "pod publikę".Miałem już niejeden raz przyjemność uczestniczyć w koncertach za granicą (głównie U.K.) i faktycznie - ludzie tam po prostu nie potrafią tak się bawić jak u nas.Są na koncertach,bo są,ale sami nie wiedzą po co (tak było po części na poniedziałkowym M83).Nie wiem,może przesyt?Mają wszystko regularnie,gdzie w międzyczasie polscy fani są "wyposzczeni".A już fakt,że po koncercie Morgan (z M83) sama do mnie podeszła,podziękowała i nawiązała ze mną ciekawą rozmowę,mówi sam za siebie :-) Gdy powiedziała o polskiej publice (2 dni wcześniej grali na open'erze) mówiła szczerze i to było widać.

A już w niedzielę koncert múm dosłownie 5 minut spacerkiem od mojego mieszkania :-) pod koniec sierpnia natomiast Pendulum w Londynie.Kto ich widział na open'erze ten wie jak potrafią zelektryzować publiczność.

Yakuza 0 (PS4)
, World of Final Fantasy (PS4), Tales of Berseria (PC)&(PS4)
Awatar użytkownika
AUDION
Cactuar
Cactuar
Posty: 324
Rejestracja: czw 20 wrz, 2007 14:14
Lokalizacja: MALBORK

Post autor: AUDION »

mroczna sarna pisze:Znam ludzi,którzy kochają jakieś kapele i jadą na ściąganych mp3.Ja rozumiem,że ceny płyt są wysokie,ale na miłość boską...myślę,że to jest po części powód,dla którego te zespoły są nad Wisłą rzadziej.
Czy rzeczywiście mamy tak mało koncertów i wszyscy nas omijają? Zaglądam czasem na zakładkę z imprezami i po rozwinięciu listy wykonawców nie stwierdzam by koncertów było mało. Sam zobacz http://muzyka.interia.pl/koncerty , a lista nie jest do końca pełna. Mniej znani wykonawcy zza granicy rzadko przyjeżdżają do nas, bo to koszta i opłaci się wtedy, kiedy jest jakaś większa impreza, organizowana przez „bogatego” sponsora.
Problem MP3 dotyczy nie tylko Polski. Spadek sprzedaży płyt notują na całym świecie, a internet jest tego główną przyczyną. Nie tylko Polacy nie chcą płacić za to, co mogą „dostać” za darmo. Argument złodziejstwa jest mało skuteczny, o czym świadczą komentarze do artykułów o tym mówiących, a i kilka przykładów na krypcie dało by się odnaleźć. Paradoksalnie piractwo przyczynia sie do większej liczby koncertów, bo jeśli nie zarabiasz na płytach, to trzeba zarobić na tym czego z internetu ściągnąć się nie da, czyli imprez na żywo.

Skoro już zacząłem, to może przejdę do tematu bardziej konkretnie i wypowiem się na temat imprezy sprzed ponad miesiąca, czyli koncertu z obchodów dwudziestej rocznicy pierwszych, powojennych, „wolnych” wyborów. Imprezę właściwie trzeba uznać za darmową, bo cena 10 pln za bilet raczej dochodów nie przyniosła, a biorąc pod uwagę koszta poniesione przez organizatorów, to można mówić jedynie o stratach. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Zacznijmy od organizacji koncertu. Trzy lata wcześniej, byłem na tym samym placu w ramach koncertu D. Gilmoura i pamiętam jak opóźniono wejście na teren z powodu wody, która zalała ów plac stoczniowy. Niestety tym razem było podobnie, a przynajmniej dotyczyło to sektora „A”. Szanowni organizatorzy, może czas pomyśleć o tym, że po tylu koncertach, można by czymś teren wysypać, by nie trzeba go każdorazowo osuszać.
Kolejna denerwująca rzecz to dostosowanie koncertu do potrzeb telewizji. Zabawnie wygląda zespół, który wchodzi na scenę i po wrzawie stoi pięć minut czekając na czas antenowy. No ale koncert niemal darmowy więc już nie narzekam.

Około szesnastej zaczęło się. Weszli konferansjerzy i po szumnej przemowie na scenie pojawił się Lombard. Może i obecna wokalistka to nie Ostrowska, ale wypadli całkiem dobrze, szkoda tylko, że tak krótko. Koncert zakończony piosenką Kaczmarskiego „Mury”, odśpiewaną zgodnym chórem z publicznością. Niestety sektory świeciły jeszcze wtedy pustkami, choć kiedy oglądałem nagranie, to w obiektywie kamery nie wyglądało tak źle (telewizja kłamie).

Kolejny występ to TILT. Po tym koncercie spośród polskich wykonawców spodziewałem się najwięcej. Niestety zawiodłem się sromotnie. Kiedy występowali w latach 80-tych w Jarocinie, była to kapela o punkowym rodowodzie, a tu co....? Ja rozumiem, że po dwudziestu latach grania starych kawałków, można je trochę zmienić, by się nie nudziły, ale na boga nie tak. Jak można z całkiem energetycznych kawałków zrobić nudną, ciągnącą się papkę. Już chyba bardziej bym strawił Slayera w stylu reggae. No cóż, nie ma co się dalej rozwodzić nad tym „upadkiem”, bo tendencja do robienia muzyki bezpłciowej szerzy się ostatnio jak zaraza. Czas przejść dalej.

Po kilku minutach, które Skawiński z resztą spędzili na scenie w oczekiwaniu na czas antenowy, zaczęli. Pytanie, po co? Ja rozumiem kryzys i wielu wykonawców chwyta się playbacku, ale żeby nie móc zagrać na żywo 30 minut, podczas gdy dotychczasowi wykonawcy mogli. Za podobny numer w `86 zespół Accept (o ile ktoś ich kojarzy) został wygwizdany i zakończył swój występ po 45 minutach (najkrótszy płatny koncert na jakim byłem :) ). Może czas odejść na emeryturę, jeśli nie ma już się siły grać, bo płyt mogę sobie posłuchać w domu w znacznie lepszej jakości.

Przyszedł czas na Korę, za którą nie przepadam, a która rozczarowała mnie pozytywnie. Zagrane jak należy z dobrym kopem na zakończenie. Wielu od niej (nich) mogło by się uczyć. Jak widać emeryci też mogą mieć wigor, co dobitnie pokazał następny występ.

Zaczęło zmierzchać, kiedy na ekranie z tyłu sceny zaczęło się coś dziać i po krótkim audiowizualnym wstępie na scenę wpadł Scorpions. Nie ukrywam, że dla nich przyjechałem na tą imprezę i nie zawiodłem się. Niestety publika (w dużym procencie przypadkowa) nie bardzo rozpoznała „Coming Home” i próba nakłonienia jej przez Klausa do odśpiewania refrenu spaliła na panewce, choć ja powydzierałem się całkiem zdrowo. Po kilku kilku starych kawałkach, mniej znanych przybyłej publiczności (kto z nich pamięta końcówkę lat 70-tych), przyszedł czas na pierwszy hicior, czyli „The Zoo” (też stary). Łezka się w oku zakręciła i przypomniały się wspaniałe, beztroskie lata podstawówki. O dziwo znacznie więcej ludzi zaczęło śpiewać, czego akurat w telewizyjnej relacji nie bardzo słychać. Później było już tylko lepiej z jednym niechlubnym wyjątkiem. Ano przy „Still Loving You” publika umarła i kiedy Klaus wyciągnął mikrofon w jej kierunku, by wykazała się znajomością tekstu, usłyszał co najwyżej tych z sektorów „C” i „D”, czyli zza moich pleców. Trochę wstyd, że chyba największy hit (dla mnie o niebo lepszy od „Wind of Change”), był tak słabo znany. Ja miałem ciary i gęsią skórkę (chyba się starzeję :) ). Widać, że w obecnych czasach media mają największy udział przy lansowaniu muzyki, bo utwory z „zakatowanego” albumu „Crazy World”, były odśpiewane wzorowo. O dziwo utwór „3,2,1” z płyty wydanej zaledwie dwa lata temu przyjął się świetnie i widać, że emeryci potrafią jeszcze zrobić coś ciekawego. „Wind of Change” zakończył relację telewizyjną, jednak nam pozostał jeszcze jeden wielki przebój „Rock You Like a Hurricane” zagrany dokładnie tak jak na to wskazuje tytuł. Po koncercie niestety został niedosyt, bo godzina to stanowczo mało, nawet jeśli jest esencjonalna. Zapłacił bym i 150 zeta za dwie godziny chłopaków zza Odry, bo należą do tej grupy muzyków, którzy są jak wino, im starsi, tym lepsi.

Było już sporo po 23 i niestety możliwość zdążenia na ostatni w tym dniu pociąg do domciu poszła się walić. Miałem wybór, albo spędzić ten czas na dworcu, albo zostać na koncercie „gwiazdy” wieczoru Kylie Minogue. O zgrozo wybrałem drugie rozwiązanie. Po Skorpionach sektory zaczęły świecić pustkami i zrobiło się niemiłosiernie zimno i nawet moja zimnolubność odeszła w zapomnienie. Jednak myśl kwitnięcia na dworcu zniechęcała mnie jeszcze bardziej. Około północy zaczęło się. Wstęp, jak i cały koncert upstrzony był filmikami i grafikami komputerowymi i to na nich opierała się strona wizualna występu. Przyznam, że po szumnych zapowiedziach o wspaniałej oprawie spodziewałem się czegoś (nie napiszę nawet „więcej”). Być może na kimś kto na koncercie był po raz pierwszy, mogło to robić wrażenie, ale mnie wcześniej przyszło widzieć kilka efektownych koncertów (w tym kamandę Pinka Fłojda) i niestety przy nich wyglądało to jakby ktoś odciął prąd, a przynajmniej ograniczył jego dostawy. No dobra, ale koncert to przede wszystkim muzyka. Właśnie tu pies leży pogrzebany. Po pierwsze playback, po drugie nagłośniony tak jak dwudziestoletnie BMW z czterema „Karkami” wewnątrz. Z zamiłowania jestem audiofilem i ciężko było mi to strawić. Nie będę się rozpisywał nad utworami, bo twórczość tej pani znam jedynie przelotnie ze środków masowego przekazu i niestety mam wrażenie, że gdyby nie one, to Kyle była by znana na świecie tak samo jak nasz Feel. Za co zapłacono jej te 11 mln, nie wiem, bo sądząc po pustkach zostało około 40 tys ludzi, co przy cenie biletu było co najmniej dziwne. Pewnie za podobne (a może mniejsze) pieniądze wystąpiła by Metallica, albo Iron Maiden i wtedy nikt by nie wyszedł z powodu doboru wykonawców. Pogodzenie Rocka i szmatławego Popu wyszło podobnie jak podsycanie ognia wodą. Jedno co mnie cieszy, to fakt, że na koniec wykonała „I Should Be So Lucky”, a od znajomej wiem, że nie cierpi tego kawałka, więc się nacierpiała :) .
Na zakończenie jeszcze całkiem udany pokaz ogni sztucznych, który zrekompensował ostatni koncert i czas do domu.

Ot się rozpisałem, a miało być krótko. Pewnie nikt przez to nie przebrnie, ale ja zabiłem trochę chwilowej nudy w pracy, bo nie cierpię bezczynności :) .
Brakujące ogniwo pomiędzy zwierzętami, a ludźmi, to właśnie my.
Awatar użytkownika
mroczna sarna
Cactuar
Cactuar
Posty: 212
Rejestracja: ndz 31 maja, 2009 23:50

Post autor: mroczna sarna »

Loop Festival w skrócie.
Dla mnie,w przeciwieństwie do większości Anglików,którzy skupili się na wczorajszych koncertach Squarepusher i Fever Ray - najważniejszym dniem festiwalu był dzień dzisiejszy,czyli niedziela.Mówiąc wprost - múm i Emiliana Torrini.Pokrótce:
- múm,dali koncert bardzo krótki i w sumie byłem trochę zawiedziony.Muzyka bardzo klimatyczna,niestety koncert był trochę źle rozplanowany,ale cóż,tak to już na festiwalach bywa.Całe szczęście,że nagłośnienie było dobre i atmosfera wśród zebranych była znakomita.Z tym,że raptem 50 minut grania,to dla mnie stanowczo za mało...
- Emiliana Torrini.Powiem szczerze,że miałem w stosunku do tej artystki spore nadzieje i się nie zawiodłem.Kobieta z charyzmą,która potrafi oczarować publiczność - byłem bardzo pozytywnie zaskoczony,mimo że nie jestem wielkim fanem tej pani (znam jej twórczość raczej wybiórczo).Co mnie ucieszyło,to kilka kawałków ze starszych płyt,w tym "Unemployed in Summertime" z mojego ulubionego albumu.Byłem w siódmym niebie.Poza tym, sporo kawałków z najnowszej płyty,z czego na gorąco pamiętam "Me and Armini" oraz "Jungle drum".
Podsumowując,bardzo się cieszę z faktu,iż pani Emiliana zawitała do mojej mieściny,ponieważ w innym wypadku pewnie nie pofatygowałbym się na jej koncert...i przegapiłbym kawał dobrej muzyki na żywo.múm pozostawię bez komentarza,ale to chyba raczej z winy organizatorów,którzy potraktowali ten zespół trochę po macoszemu.Dodam jeszcze,że cały koncert - zarówno múm, jak i panny Torrini przeżywałem ze zdwojoną siłą - szczególnie ten drugi.Cóż taka muzyka plus uczucia wyższe, daje w rezultacie coś niewyobrażalnie pięknego...Nie żałuję wydanych pieniędzy - mimo,że tak krótko,naprawdę było warto.Over now.
P.S. Pogoda na szczęście dopisała (po dwóch deszczowych dniach,miałem co do tego wątpliwości)

[ Dodano: Nie 11 Paź, 2009 19:45 ]
Ulver w Londynie, 9/10/09

W jaki sposób mam opisać wrażenia z koncertu, na który czekałem od lat? No właśnie… mimo wszystko, postaram się, w jakiś sensowny sposób ogarnąć całe to wydarzenie.

Po pierwsze – support, czyli Mothlite. Przyznam szczerze, że nie znałem wcześniej tego zespołu, który zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Wyszli na scenę kilka minut po godzinie dwudziestej, zeszli z niej po kilkudziesięciu minutach (na oko zaprezentowali 8-9 utworów, nie pamiętam). Ciekawe koncepcje, wprowadzenie trąbki (?) dało interesujące rezultaty. Gdybym miał jakoś określić ten zespół, najtrafniejszym stwierdzeniem byłaby mieszanka post-rocka, rocka progresywnego i sam nie wiem czego jeszcze. Oceniam 7/10 (szkoda, że linia gitary basowej była trochę zbyt mocno wyeksponowana, ale to raczej wina dźwiękowca, aniżeli samego zespołu). Po krótkim, aczkolwiek świetnym wystąpieniu, chłopaki (i dziewczyna) zeszli ze sceny i przyszło mi czekać na właściwy występ tego wieczoru, czyli mój kochany Ulver. Po około 25 minutach niespokojnego wiercenia się w fotelu (nie wychodziłem z hali koncertowej po piwo, jak 2/3 zgromadzonych tu osób) – światła zgasły i po kilku taktach wiedziałem – „Little Blue Bird”. Od samego początku ogarnął mnie jakiś amok – niesamowita atmosfera, cisza na sali, delikatne dźwięki dobywające się z głośników, oraz to, co wyświetlano na telebimie – zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Na „Rock Massif” odpłynąłem gdzieś daleko, zauważyłem tylko kątem oka, że chłopak obok mnie skrzętnie notował poszczególne utwory ;) Co mnie zaskoczyło najbardziej? Gdy Kristoffer zapowiedział gościa – jak się okazało, światowej sławy thereministkę, Pamelię Kurstin. Jej solo urzekło mnie niesamowicie, szczególnie w połączeniu ze wspaniałą oprawą wizualną – gra świateł i cieni na ścianach hali koncertowej bardzo mocno wbiła mi się w pamięć… co jeszcze…przy pierwszych taktach do „Hallways of Always” sala rozbrzmiała gromkimi brawami – jako, że był to utwór, którego Ulver nie prezentował wcześniej. Ja, po cichu, zacząłem liczyć, że może zagrają mój „Nowhere/Catastrophe” – niestety, moje nadzieje okazały się płonne. Na sam koniec, Kristoffer i spółka zafundował publiczności (tak, jak się spodziewałem) przepiękne „Not Saved”, po którym długo jeszcze dochodziłem do siebie…

Niestety – to był już koniec. Po w/w utworze, włączono na sali światła, po raz pierwszy tego dnia, można było zobaczyć twarze członków zespołu. W trakcie długich, około 10minutowych owacji na stojąco, Kristoffer zdołał tylko wyjąkać, że niestety, ale nie przygotował nic na „dokładkę”… potwierdziły się też informacje, o jego niebywałej wręcz, nieśmiałosci – przy oświetlonej hali, w trakcie tych gromkich braw, ciężko mu było cokolwiek z siebie wydusić (cały koncert odbył się w zaciemnionej sali, przy rozstawionych, specjalnych panelach emitujących różne rodzaje świateł, na tyle nikłych, iż zespół przez cały czas pozostawał „anonimowy”).

Reasumując – Ulver zagrał bardzo krótko. Z zegarkiem w ręku – siedemdziesiąt minut… za to było to siedemdziesiąt minut niebywałe. Wspaniały spektakl muzyczny, który zaliczam do najlepszych koncertów tego roku.
Na temat samej hali – bardzo dobra akustyka oraz rozmieszczenie miejsc (nikt nikomu nie przeszkadzał). Jedynym minusem tego wieczoru był sklep z akcesoriami. Ja rozumiem, że w Anglii ludzie są generalnie bardziej „obdarzeni” ciałem, aczkolwiek koszulki w rozmiarach xxl, to lekka przesada. Mogłem zapomnieć o tej, z „Blood Inside” (mieli raptem kilka sztuk i to w rozmiarach słoniowatych), jak i również o tej, upamiętniającej ów koncert (same Ski i XXLki). Koniec końców, zadowoliłem się t-shirtem z sierpniowego festiwalu, oraz płytą „Blood Inside” w wersji z czerwoną okładką.
Na koniec pozdrawiam rząd za mną (impulsywni Włosi), rząd przede mną (sympatyczni Hiszpanie), a także Szwedów, siedzących obok mnie (z kamiennymi twarzami). Jednemu z Hiszpanów dziękuję z osobna – za bardzo interesującą rozmowę po koncercie, oraz porównanie go z wcześniejszym, w Lillehammer. O godzinie 22:25 wyszedłem z hali Queen Elizabeth, szczęśliwy, jak nigdy dotąd i udałem się w kierunku dworca Victoria, po drodze podziwiając przepięknie podświetlony Westminster Bridge, London Eye, Big Bena, oraz Westminster Abbey. To już koniec tego fantastycznego dnia.
Dodatki:
SETLISTA

1. Little Blue Bird (A Quick Fix Of Melancholy)
2. Rock Massif (Svidd Neger)
3. For the Love of God (Blood Inside)
4. Funebre (Shadows of the Sun)
5. Pamelia Kurstin solo piece
6. Let the Children Go (Shadows of the Sun)
7. Silence Teaches You How To Sing (Teachings in Silence)
8. Porn Piece or the Scars of Cold Kisses (Perdition City)
9. Plates 16-17 (Themes from William Blake’s The Marriage of Heaven and Hell)
10. In the Red (Blood Inside)
11. Hallways of Always (Perdition City)
12. Like Music (Shadows of the Sun)
13. Not Saved (Silencing the Singing)

NAGRANIA Z KONCERTU W LONDYNIE , W SERWISIE YOUTUBE:

"Not Saved"
http://www.youtube.com/watch?v=JCWpPT_je_w

"Hallways of Always"
http://www.youtube.com/watch?v=-SIGhjiRO2w

"Porn Piece or the Scars of Cold Kisses"
http://www.youtube.com/watch?v=WmMuOhVl6CM

Yakuza 0 (PS4)
, World of Final Fantasy (PS4), Tales of Berseria (PC)&(PS4)
Awatar użytkownika
Jaco
Dark Flan
Dark Flan
Posty: 1529
Rejestracja: pt 26 lis, 2004 13:56
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Jaco »

6.06.2011 Warszawa

Po raz pierwszy w Polsce zagra mało znany zespół o wdzięcznej i jakże sielankowej nazwie Disturbed. Jako że bilety się już powyprzedawały jakiś czas temu, dzień przed tym jak miałem takowe zakupić, to przez ostatnie parę dni koczowałem na allegro, co by udało się je od kogoś zakupić. Nominalna cena to 120zł (w dniu koncertu niby 140, ale nie wiadomo, czy w ogóle będą), a obecnie można je było dostać od koników za 200-250zł. Mi udało się dostać 2 za 300zł, więc nie jest najgorzej. Jak coś to sprzedam bezczelnie za 500zł, gdybym sobie nogę połamał czy coś :P Tylko ciii, bo to chyba nielegalne _^_

Wybiera się ktoś? :>
Awatar użytkownika
AUDION
Cactuar
Cactuar
Posty: 324
Rejestracja: czw 20 wrz, 2007 14:14
Lokalizacja: MALBORK

Post autor: AUDION »

Pewnie zainteresowani już wiedzą, ale jakby nie, to informuję, że 14.11.2011 w Gdańsku koncert Rammstein !!! :D
Brakujące ogniwo pomiędzy zwierzętami, a ludźmi, to właśnie my.
Awatar użytkownika
Verkonika
Kupo!
Kupo!
Posty: 133
Rejestracja: wt 02 mar, 2010 15:10
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Verkonika »

Z okazji maltafestiwal w Poznaniu, 7 lipca odbył się koncert Portishead. Na przystawkę wystąpiło Fleet Foxes. Media ostatnio zachwycają się tą grupą. Coś z tego wyjdzie.

Fleet Foxes - całkiem fajny zespół folkowy z, uwaga, Seattle. Grali przyzwoicie, miło się słuchało, chociaż to nie moje klimaty.

Portishead - kiedy tatuś oznajmił mi, że idziemy na koncert tego zespołu w ogóle nie kojarzyłam co to jest. Aż do piosenki Mysterons. Wtedy już nawet zaczęłam śpiewać xD
" all for nothing
did you really want
did you really want "

Wieczór spędzony w bardzo przyjemnym towarzystwie 30 +.


Obrazek

W czapce tatuś z dziwną miną, a z fajką wuja Mistrzu. Sympatyczny, ale czułam się bardzo nie komfortowo, bo miałam wrażenie, że się do mnie przystawia... Uch... A ja oczywiście nie podobna do siebie -.-

( Wiem, syfnie napisane, ale podejrzewam, że nikt z krypcian aktywnych nie był, a ja akurat się nudzę. )
Awatar użytkownika
AUDION
Cactuar
Cactuar
Posty: 324
Rejestracja: czw 20 wrz, 2007 14:14
Lokalizacja: MALBORK

Post autor: AUDION »

Dałem już gdzie tylko się da, to dam i tu :) . A co, niech zazdroszczą ci co nie byli :P .

Nie wiem czy będzie to dostatecznie soczysta relacja z Rammsteina, i czy uda mi się przenieść choć troszkę emocji związanych z tym koncertem, ale spróbować warto :) .

Po kilkumiesięcznych oczekiwaniach, w trakcie których bilet na jedno z najlepszych przedstawień na tej (a może i nie tylko) planecie zdążył nieco porosnąć kurzem, nadszedł wreszcie sądny dzień 14 listopada. 2011. Po blisko dwugodzinnej jeździe, w trakcie której zgodnie z przepisami Unii Europejskiej, wyprzedziło nas trzynastu niepełnosprawnych na wózkach i stu trzydziestu rencistów biegnących po rentę na pocztę, dotarłem wreszcie do stacji Gdańsk Oliwa. Następnie pół godziny pieszej wycieczki w tempie usług PKP i stanąłem u progu baru przy Ergo Arenie. No chyba nie myślicie, że poszedł bym tam z tak zupełnie trzeźwym umysłem na taką rzeź jaka miała nastąpić :) .
Po wypitym na rozgrzewkę zimnym browarku poszedłem zwiedzić stoisko z gadżetami, które ku mojemu zdziwieniu nie było obwarowane wszelakimi systemami zabezpieczeń, mimo, że ceny zawstydziły by niejednego jubilera. Jako, że za cenę najtańszej koszulki mógłbym nie trzeźwieć przez tydzień, postanowiłem udać się tam, gdzie około dwustumetrowy uporządkowany tłum wskazywał najprawdopodobniej kierunek wejścia. Oczywiście wśród oczekujących perspektywa wizji drzwi przypominających swą wielkością przeciętną gwiazdkę na niebie, nie budziła entuzjazmu, a nawet pewne obawy, czy aby kolejka nie dotyczy koncertu, który miał się odbyć dnia następnego. Bramkarze musieli jednak pójść po rozum do głowy i pistolety jednostrzałowe, którymi dotychczas traktowali stojących w kolejce zastąpili bronią maszynową, gdyż po upływie pięciu minut, wykorzystując najprawdopodobniej swoją zręczność i urok osobisty przekraczałem próg drzwi unikając kilkugramowego ołowianego obciążenia. Niestety już za drzwiami czekała mnie kolejna walka o magiczne akcesorium, zwane znaczek z szatni. Tu niestety czas nie był tak łaskawy i upłynął następny kwadrans zanim miła pani podarowała mi mój upragniony złoty amulet z numerkiem 734 (tylko dlaczego nie 666, tego pojąć nie potrafię :( ). Jak się później okazało byłem jednym z tych szczęśliwców, dla który w ogóle owego ekwipunku starczyło, gdyż po jakiejś pół godziny pojawiły się obwieszczenia pod tytułem „miejsc w szatni brak”, ot taki nowoczesny europejski budynek wykonany a polską, ułańską fantazją.
Nie było na co czekać i już za chwilę wchodziłem na płytę, nad którą wisiała konstrukcja będąca niedoścignionym marzeniem większości złomiarzy. Całość jeszcze przed koncertem robiła piorunujące wrażenie, więc na co można było liczyć po zgaszeniu świateł? Ano na to, że będzie ciemno i nie będzie nic widać :) . Nieco po godzinie dziewiętnastej ku uciesze gawiedzi zgasło światło i na scenie pojawił się suport w postaci zespołu…, zaraz jak mu tam było…, a, Deathstars. Generalnie nie najgorszy zespół, choć całość psuło nieco dziwne nagłośnienie, gdzie dominowała perkusja, bas i wokal, zaś gitar trzeba było szukać z aparatem słuchowym w uchu. Podczas ich występu wstępnie zestresowałem insekty zamieszkujące me szczytowe owłosienie, choć nie przesadzałem, gdyż wiedziałem, że zarówno one jak i ja, możemy tego co ma później nastąpić, nie przetrwać. Po trzech kwadransach światła znowu rozbłysły na czas w jakim przeciętny Polak wypija flaszkę gorzałki, co zademonstrował pan, który takowy wynalazek przemycił w piersiówce, przez niezbyt czujna ochronę. Sam nie wiem co się później z nim stało, ale zniknął z mych oczu jak i pewnie z oczu innych zebranych.
Podczas przerwy dało się bezsprzecznie wyczuć, że nagłośnienie jakie dostał Dehthstars, było niczym dźwięk tykania zegarka w centrum miasta w godzinach szczytu. Dobrze, że nie miałem żadnego nakrycia głowy, gdyż po uderzeniu centralki znalazł by się kilka metrów dalej. I tak miałem obawy, czy pulsujące od uderzeń policzki nie wybiją mi zębów. Tu jednak chciałbym uspokoić, iż z waszych podatków ani jedna złotówka nie zostanie wydana na leczenie moich obrażeń.
No ale my tu gadu gadu, a na Sali zaległa ciemność. Konstrukcja, która dotąd złowieszczo wisiała na głowami widzów, nagle rozbłysła światłem, by w akompaniamencie wydobywającej się z dysz pary, której kłęby miały najprawdopodobniej zamaskować zły stan owego wynalazku, zacząć się obniżać. Gdy już zbliżał się do poziomu, który zmotywował fanów do wyciągnięcia brzeszczotów, wkrętaków i innego sprzętu do demontażu konstrukcji metalowych, pomost zatrzymał się, a z głośników dobiegł sygnał alarmu, co zmusiło wielu przybyłych, do schowania owych narzędzi i zmylającego rozglądania się po okolicy z efektem dźwiękowym w postaci pogwizdywania na ustach. Przeciętny fan, nawet ten o inteligencji rozwielitki, wiedział, gdzie znajduje się scena i tam też oczekiwał swych pupili. Jakież było „rozczarowanie”, gdy od dupy strony (dosłownie i w przenośni) pojawiła się pochodnia, a wraz z nią przypominający zombie panowie, dla których zdała się przyjechać większość przybyłych tu przedstawicieli Homo Sapiens, tudzież Homo Erectus, choć zapewne znalazły się wyjątki, których bardziej absorbowało dłubanie w nosie. Klawiszowiec wykazał się nie lada odwagą, gdyż biorąc pod uwagę jakiej narodowości zespół reprezentował, dzierżenie polskiej flagi narodowej w rękach, było niewątpliwie wyzwaniem, tym bardziej, że kilka dni wcześniej w Warszawie… No dobra, na szczęście nie każdy w tym kraju widzi wroga w każdym reprezentancie obcego kraju.
Po chwili prezentacji umiejętności udawania marmurowych posągów, w rytmie pobrzmiewającej w tle muzyki, ruszyli w kierunku dużej sceny, gdzie po odpaleniu dwóch zniczy olimpijskich rozpoczęło się złowieszcze odliczanie do dziesięciu zapowiadające początek nieuniknionej zagłady w postaci „Sonne”. W powietrze poszły pierwsze race i ognie, a tłum jakby w amoku zaczął radośnie luzować kręgi szyjne, tudzież stawy łokciowe, jednocześnie pokazując, że Polacy nie gęsi i też mordę drzeć „umią”, w czym też nie pozostawałem w tyle.

http://www.youtube.com/watch?v=Q-Cyb5hLBJ0

Kolejna perełka, to przytłaczający walec w postaci „ Wollt ihr das Bett in Flammen sehen?" Gdzie publiczność ponownie wykazywała się umiejętnościami wokalnymi, odśpiewując pojawiające się w „refrenie” słówko Rammstein. Gdyby jakimś cudem ktoś przysnął, to podczas krótkiej pauzy pojawił się budzik w postaci potężnej eksplozji, która podniosła by umarłego, a sądząc po nagłym aplauzie, już przy tym utworze kilka osób musiało być w takim stanie, co akurat wcale mnie nie zdziwiło. Oczywiście nie zabrakło też ognia :)

http://www.youtube.com/watch?v=b_-_HlN7iXo Sorki, że link z koncertu dnia następnego, ale nie znalazłem z 14-go.

Czas jednak nie stoi w miejscu, choć czasami by mógł i przyszedł czas na kolejny hiciorek w postaci „Keine Lust”. Mimo, że struny głosowe zaczynały już odmawiać posłuszeństwa, nie mogłem przestać drzeć ryja, zupełnie jak kilka tysięcy podobnych mi popaprańców. Zespołowi widać także potrzeba było ochłody, gdyż tym razem zamiast ognia, można było dostrzec słupy pary, która najprawdopodobniej swą temperaturą plasowała się nieco poniżej tej jaką oferowały wcześniejsze ogniki.

http://www.youtube.com/watch?v=9H7NZfXPqgk

Przyszedł czas na kolejnego zabójcę jakim był „Sehnsucht „. Mimo, że pojawiły się pierwsze objawy wycieńczenia i odwodnienia, to jednak pulsujący rytm nie pozwolił ustać w miejscu. Tłum niczym powiązany w jeden organizm podskakiwał radośnie bum tarara bum.
A czy przypadkiem nie zapomniałem napisać, że scena znowu zaczęła płonąć? No tak skleroza. Tym razem jednak zapłonęła w kolorze zielonym, co wyglądało nieco egzotycznie, choć całkiem możliwe, że ów kolor, to tylko efekt skrajnego wycieńczenia, a koncert właściwie się jeszcze dobrze nie rozkręcił.

http://www.youtube.com/watch?v=srePZAUWHpM

Mój organizm zaczął domagać się zastopowania, ale kto nie był ten nie wie, że przy „Asche zu Asche” najzwyczajniej w świecie odpocząć się nie da, bo organizm w takich momentach odłącza się od reszty układu nerwowego i mając jedynie bezpośrednie łącze z uszami, zaczyna żyć własnym życiem. Przywołując z pamięci męczeństwo Prometeusza, chciałbym zauważyć, że cierpiał on tylko po to, by w tym kawałku mogły zapłonąć statywy mikrofonów.

http://www.youtube.com/watch?v=cX4RntS9VVU

Kolejne dźwięki przypomniały mi o tym, że mogę zapomnieć o zmęczeniu, bo jak powiedzieć kończynom, że mają nie chcieć szaleć przy „Feuer Frei” , bo przez szaleństwo, niedokrwiony mózg nie może podjąć prawidłowych funkcji życiowych, co w rezultacie może doprowadzić do zupełnej zmiany w warzywo, zwłaszcza, że syndrom głąba towarzyszy mi od niepamiętnych czasów. Szaleńczy trans sięgnął w tym momencie zenitu, o czym zaczęła informować pojawiająca się kolka. Nawet nie do końca wiem, czy to wtedy nastąpiła zmiana tła, na przypominające powiększoną strukturę liścia. Właśnie wtedy zacząłem się rozglądać za ekologami z blachami surowego ciasta, podążającymi w kierunku sceny, w celu wykorzystania energii cieplnej, jaką trzech panów produkowało bawiąc się w symulator krakowskiego wynalazku spod Wawelu, tyle, że ów wynalazek swoim zianiem odpadał w przedbiegach. Znaczy znowu się paliło :)

http://www.youtube.com/watch?v=b_Cg31sH3mc

Już chciało by się napisać, że w następnej skądinąd pięknej balladzie ” Mutter” zabrakło ognia, ale nie da się, ponieważ ten pojawił się pomimo panującej mody świecenia komórkami, na znaczącej powierzchni widowni w postaci płonących zapalniczek, czego i ja nie mogłem nie uczynić. No i wreszcie mogłem odpocząć, ale cicho, bo jeszcze kark nogi i ręce usłyszą.

http://www.youtube.com/watch?v=h3XODiFgfx0

Jako, że niewiele dotąd wspominałem o ogniu, to odgłos ostrzenia noża zapowiadał rewelacje kuchenne, co podkreślił wyprowadzony przez ucharakteryzowanego na kucharza z zakrwawioną twarzą Tilla, kociołek z wkładką mięsną w postaci klawiszowca. Ten jakby nie wiedząc co go czeka, pobrzdąkiwał sobie na klawiaturce, do momentu, gdy Till został obdarowany zapalarką do gazu średniego kalibru, a gdy to nie pomogło, to nawet kalibru ciężkiego. Mimo wszystko, nie odebrało do głównemu daniu poczucia humoru, gdyż cięgi przyjmowało z uśmiechem na ustach, a utwór zakończyło latając po scenie z płonącą dupą. Ot takie gagi rodem zza naszej zachodniej granicy :) .

http://www.youtube.com/watch?v=v1cOQ8qEshU

Po tych teatralnych występach, przyszedł czas na kolejnego killera, dla nóg i gardeł, czyli „ Du Riechst So Gut”. Tego co się działo nie do końca są w stanie oddać słowa, a i załączony poniżej filmik pokazuje połowicznie, choć warto zobaczyć jaką zabawę się straciło nie jadąc. A no i zapomniałem napisać, że i tutaj nie brakło ognia :) .

http://www.youtube.com/watch?v=BXHGTx7ZR4k

Wybuch petard obwieszczał nadjechanie kolejnego walca w postaci „Links 2,3,4” i ku zdumieniu wszystkich zabrakło…, ognia!!! Ten brak miał jednak nadrobić z nawiązką kolejny kawałek, który obudził w publiczności zwierzęta.

http://www.youtube.com/watch?v=XiiEXi2cZqY

„Du Hast” chyba nie specjalnie trzeba przedstawiać i może i dobrze, bo z powodu przedawkowania adrenaliny niewiele pamiętam, oprócz tony ognia i latającymi nad głowa petardami. Musiałem jednak przesadzić, bo oprzytomniałem z syndromem zarzynanego koguta.

http://www.youtube.com/watch?v=JldlMj8xrhM

Po „Du Hast” przyszło nieco odsapnięcia od skakania (nie od darcia ryja), bo z głośników wybrzmiał „Haifisch”, podczas którego klawiszowiec wybrał się na wycieczkę pontonem po morzu ludzkich rąk. Swoja drogą, silna musi być jego wiara w to, że wróci na scenę :) .

http://www.youtube.com/watch?v=stkYzmrVvBg

Nikt właściwie nie wie zapewne jakim cudem Richard znalazł się tuż przede mną na małej scenie, ale faktem jest, że się pojawił i to grając na klawiszach. W trakcie jego pobrzdąkiwania sprawdzał możliwości wokalne fanów, a w tym czasie pomost ponownie zbliżył się do rządnych surowców wtórnych polskich fanów, by zagościć na nim mamuśkę z czterema pieskami na spacerze. No dobra, jeden piesek okazał się clownem, tyle, że nie zauważył, iż czerwony nosek zsunął mu się do ust. Gdy wreszcie wesoła psiarnia została spuszczona ze smyczy, zasiadła za swymi instrumentami i zaczął się szaleńczy „Bück Dich”, w trakcie którego Till starał się udowodnić ku uciesze przede wszystkim żeńskiej części publiczności, że umie posługiwać się także innymi instrumentami, niż własne struny głosowe ;) .

http://www.youtube.com/watch?v=tNWG6tStw4g

Po nieco pornograficznych popisach przyszedł czas na nieco spokojniejszy „Mann Gegen Mann”, przy którym ze względu na nagły wzrost gęstości zaludnienia pod małą sceną, nie mogłem robić wiele więcej jak drzeć ryja i machać grabiami. No zrobiłem też fotkę, ale wyjęcie telefonu, kosztowało mnie tyle energii, ile stracił bym przy dwóch killerach. Czego jednak nie zrobi japoński turysta dla choćby jednego zdjęcia? ;)
http://imageshack.us/f/821/zdjcie0170e.jpg/

http://www.youtube.com/watch?v=Ng6r2Mo4rss Sorki, że znowu z 15-tego, ale z pierwszego koncertu niewiele nagrań da się słuchać :(

Pewnie mi nie uwierzycie, ale przy dwóch powyższych kawałkach zabrakło…, zgadnijcie czego? Nagrodą jest mój uśmiech odciśnięty w betonie, uzbrojony po zęby ;) . Przy kolejnym hiciorku nie zabrakło ognia, ale jako że „Ohne Dich” z pewnymi wątpliwościami jest jednak balladą, to ogień ponownie pojawił się wśród publiczności, w czym ponownie postanowiłem wziąć udział, że o zdzieraniu tego, co już było zdarte do granic możliwości nie wspomnę. Natomiast wspomnieć warto, że swymi brudnymi łapskami pomiziałem gitarę Richarda, choć robiłem to nie z fanatyzmu, a z zamiarem zawłaszczenia mienia ;) .

http://www.youtube.com/watch?v=0XmUyQjOpfw

Kolejna krótka przerwa i w związku ze znaczącym wzrostem temperatury na sali, nad sceną pojawił się znacznych rozmiarów wentylator, który wraz nadchodzącym kawałkiem miał nas przygotować na konwulsyjne ruchy ciała spowodowane kolejnymi koncertowymi młynkami do zwłok. Utwór ten to „Mein Herz Brennt”. Zawsze gdy je słyszę, to przychodzi mi na myśl „Kashmir” Led Zeppelin, i nie inaczej było tym razem. Nie jest to chyba krzywdzące skojarzenie :) .

http://www.youtube.com/watch?v=cm9VfvIEJgk w okolicach 3:45 pojawia się w kadrze moja graba, która znalazła się tam po utracie równowagi i nie pytajcie skąd to wiem :P .

No i znowu się zaczęło, gdyż na patelnie poleciała „Amerika”. Nie wiem skąd wziąłem w sobie tyle siły, by szaleć, po tym jak wypociłem więcej wody niż sam ważę. Najprawdopodobniej pozbawiony płynów organizm pochłaniał je od towarzyszy (a raczej towarzyszek), którzy tracili płyny podobnie szybko jak ja. Prawdopodobnie zespół przewidział, że sala może zostać w ten sposób zalana, gdyż w powietrze poszła tona papierowego konfetti, mającego najprawdopodobniej na celu wchłonięcie wilgoci, zwłaszcza, że poziom wody miał drastycznie wzrosnąć podczas kolejnego zabójcy jakim był :

http://www.youtube.com/watch?v=c8AicsXrsGU

„Ich Will”. Widok tłumu skaczącego w rytm niczym jeden organizm, bezcenny. Panującego amoku nie da się opisać, tam po prostu trzeba było być. Till nawet pokusił się o nauczenie jednego zdania po polsku, a jakiego, to sobie oglądnijcie :P . Znowu zbrakło ognia, ale za to strzelało i to jak.

http://www.youtube.com/watch?v=n95Hoj-Y4jk sorki że kolejne nagranie z 15-tego, ale powód ten co zawsze.

Następny utwór sądząc po tym jakie głosy dominowały, był skierowany do damskiej części publiczności, która o dziwo bardzo dobrze znała tekst, czego nie zawsze dało się powiedzieć przy poprzednich kawałkach . Dodając jeszcze uśmiechnięte od ucha do ucha twarzyczki, można bezsprzecznie stwierdzić, że kobietom tylko jedno w głowie. Szczerze, to niespecjalnie lubię ten kawałek, gdyż muzycznie nie ma on w sobie iskry bożej, a jego moc wzięła się z atmosferki skandalu. No ale nie ma co narzekać, bo aż taki znowu zły, to on też nie jest. Niestety, ku smutkowi jednych i uciesze drugich, monstrualny penis nie wypalił (przecież ja byłem na Sali, a przy mnie wszystko się psuje), ale chodzą słuchy, że w życiu tez się to zdarza :) .

http://www.youtube.com/watch?v=qL5cuWfSk_Y

No i wreszcie finał. Nosz k***a kiedy to minęło, toć zaczęło się pięć minut temu, choć nie wiedzieć czemu czułem się jakbym tydzień harował w kopalni po 16h dziennie i za chwilę miałbym odejść z tego świata. Till zdawał się swym strojem sugerować, że po śmierci trafimy do metalowego nieba jako metalowe Anioły. No jak tu powiedzieć, znowu pokazali, że nie ma rzeczy, której nie można podpalić :) . Po wszystkim skromne, ciche zejście, by pojawić się na scenie i podziękować głębokimi ukłonami (w tym także na kolanach), że o epitetach w kierunku wielkiego penisa nie wspomnę.

http://www.youtube.com/watch?v=tWp2sX1J ... re=related

Po wszystkim wracałem mokry i śmierdzący, ale proporcjonalnie do tego szczęśliwy. Nie przeszkadzało mi to, że akurat przy moim zamówieniu w McDonaldzie zepsuła się kasa, że knajpa w której zamierzałem przeczekać nadmiar czasu do najbliższego odjazdu pociągu, mimo, że miała być czynna do trzeciej, była tylko do drugiej. Nie przeszkadzało mi też, że spędziłem godzinę przed jednym z ważniejszych dworców w tym kraju, jakim jest dworzec gdański, bo jakiś Europejczyk w każdym calu, zadecydował, że owa budowla będzie zamykana na cztery spusty pomiędzy 1:00, a 3:30. Nie przeszkadzało mi również to, że zepsuło się w pociągu ogrzewanie, a to wszystko z powodu tych dwóch godzin wyjętych z życiorysu. Może zamiast manifestacji z okazji dnia niepodległości organizować koncert Rammsteina? Wszak jak widać, te imprezy działają niezwykle kojąco na psychikę :) .
Brakujące ogniwo pomiędzy zwierzętami, a ludźmi, to właśnie my.
Awatar użytkownika
jog
Kupo!
Kupo!
Posty: 27
Rejestracja: ndz 17 kwie, 2011 13:19
Lokalizacja: Wielkopolska
Kontakt:

Post autor: jog »

Nie mam słów do wyrażenia tego jak bardzo Ci zazdroszczę :O Masakra! O koncercie Rammsteina marzę już od dłuższego czasu, tym razem się nie udało, no ale pocieszam się faktem, że panowie z R+ przyjeżdżają do Polski dość często ostatnimi czasy (podwójny koncert mówi sam za siebie).

Jeśli chodzi o relację, to iście zacna była! Kawałki rozwalają, najbardziej ucieszył mnie motyw w "Mein Teil" - drugi, większy miotacz ognia :D haha! Ach no i przy "Ich will" - "POKAŻCIE WASZE RĘCE!" :D cudnie! Wejście niesamowite, dopóki nie zaczęli grać, nie wiedziałem co się dzieje :O


No i mam pytanie - Czy zagrali Stripped?
Awatar użytkownika
Raven
Redaktorzy
Redaktorzy
Posty: 1411
Rejestracja: czw 20 lip, 2006 11:24
Lokalizacja: W.M. Gdańsk
Kontakt:

Post autor: Raven »

Relacja bardzo wiernie oddaje to co się działo :D
jog pisze: No i mam pytanie - Czy zagrali Stripped?
Nie. Setlista na obu koncertach taka sama: Sonne, Wollt ihr das Bett in Flammen sehen?, Keine Lust, Sehnsucht, Asche zu Asche, Feuer Frei!, Mutter, Mein Teil, Du Riechst So Gut, Links 2 3 4, Du Hast, Haifisch, Bück Dich, Mann Gegen Mann, Ohne Dich, Mein Herz Brennt, Amerika, Ich Will, Pussy, Engel.
jog pisze:"POKAŻCIE WASZE RĘCE!"
pewnie ktoś im powiedział, że "PODNIEŚCIE RĘCE DO GÓRY" ze Spodka mogło się źle kojarzyć :P
Słuchaj więc nas chociażby szła cenzorów horda
Razem zbudujemy punkowego megazorda
Rebel forevor, transformatą napieprzamy
Niech soczyste ŁO K***A obija się o ściany
Awatar użytkownika
jog
Kupo!
Kupo!
Posty: 27
Rejestracja: ndz 17 kwie, 2011 13:19
Lokalizacja: Wielkopolska
Kontakt:

Post autor: jog »

Dziwię się bardzo, ale to bardzo że nie zagrali Mein Land. Znajomy w czasie zdawania relacji o tym wspomniał, sprawdziłem jeszcze raz setlistę i bach! Nie ma. Koniec końców kawałek promuje nowe wydawnictwo (a trasa chyba nawet nazywa się Made in Germany Tour) no i jest niemożebnie dobry, kopie dupsko po całości, zwłaszcza połączony z klipem... To strasznie dziwne że go nie zagrali. Czułbym się bardzo zawiedziony :shock:
Kapitan Żenada

Post autor: Kapitan Żenada »

Obudzony i mający kontakt ze światem napiszę parę słów o wczorajszym, a w zasadzie dzisiejszym koncercie GN'R czy jak ktoś woli Axla i kolegów :P.

Planowo mieli zacząć grać o 21, więc bez pośpiechu wybyłem o 20.30.Po dojściu na stadion od razu odrzucał brak praktycznie jakiejkolwiek organizacji.Olbrzymie kolejki do każdego z wejść, które w rezultacie połączyły się w niekończącą się, w której stały zarówno osoby z biletami VIP jak i te z najtańszymi.Co do samego koncertu, to rozpoczął się z niemalże dwu i pół godzinnym opóźnieniem.O 23.20 Gunsi przyjechali dopiero na zaplecze, ale niecałe 10 minut później zaczęli już grać.Lista utworów żadnym zaskoczeniem nie była, identyczna jak na całej trasie koncertowej bez zmian.Może to i dobrze, bo nie zabrakło żadnego z utworów, które miały być.Rozpoczęli od głośnego "You know where you are ?!" co było wstępem do "Welcome to the jungle", a potem w większości utwory z Chinese democracy, przemieszane solówkami poszczególnych gitarzystów.

Poza solówkami zespół rozkręcał się dosyć długo, w efekcie czego koncert tak naprawdę rozpoczął się na dobre dopiero od momentu "November rain".Na kawałki typu "Patience", "Don't Cry" czy "Paradise City" kazali czekać do samego końca, jednak nikogo tym nie zaskoczyli.Kontakt z widownią był nie najlepszy przez zdecydowaną większość koncertu i szczerze mówiąc zaczęli to robić dopiero w trakcie kilku ostatnich numerów.Pod względem nagłośnienia i formy w jakiej byli nie można im niczego zarzucić.Wszystkie piosenki brzmiały dobrze, a Axl był przez cały koncert w naprawdę przyzwoitej dyspozycji.

O cenach w sklepikach itp. aż żal wspominać, bo 20 zł za kiełbasę z grilla, szkoda się rozpisywać

Frekwencja była dosyć spora.Ponad 17 tysięcy osób.Podsumowując za koncert 7,5 / 10, warto było wydać 99 zł i przez 3 godziny posłuchać dobrego kawałka muzyki
Awatar użytkownika
mroczna sarna
Cactuar
Cactuar
Posty: 212
Rejestracja: ndz 31 maja, 2009 23:50

Post autor: mroczna sarna »

God is an Astronaut

Mój ulubiony post-rockowy zespół i jednocześnie jeden z ulubionych, europejskich. Dane mi było obejrzeć ich już po raz czwarty, po raz trzeci wyciągnąłem fanta (za jednym złapałem kostkę, za drugim dostałem playlistę, którą mi Torsten &co. podpisali). Tym razem, autografy na mojej ulubionej płycie, z której akurat tym razem, zagrali większość kawałków. "Forever Lost", "Fragile", "All is violent, all is bright"...nie da się tego opisać słowami. Jako support grał Nordic Giants, którego płytę złapałem pod koniec występu (miły gest z ich strony). Grali przyjemnie, dwóch facetów, obsługiwało cztery instrumenty (klawisze+trąbka i perkusja+gitara). Drugi support pominę milczeniem, jakieś pseudoindie pitu pitu, które zupełnie mi się nie podobało. GIAA jest w formie, dzięki nim, musiałem też zrobić re-connect facebooka, po prawie dwóch latach zawieszonego konta ;/ okazuje się, iż ta strona jest czasami potrzebna, by chociażby - podziękować zespołowi za koncert ;/

Pan Sarna uchwycony przez obiektyw fotografa zespołu, wrzucony przezeń na w/w facebooka:

http://www.facebook.com/photo.php?fbid= ... t=1&ref=nf

Yakuza 0 (PS4)
, World of Final Fantasy (PS4), Tales of Berseria (PC)&(PS4)
Awatar użytkownika
Raven
Redaktorzy
Redaktorzy
Posty: 1411
Rejestracja: czw 20 lip, 2006 11:24
Lokalizacja: W.M. Gdańsk
Kontakt:

Post autor: Raven »

Musiałeś się naprawdę nieźle bawić skoro połowa komentarzy pod tym zdjęciem jest o Tobie :D
Słuchaj więc nas chociażby szła cenzorów horda
Razem zbudujemy punkowego megazorda
Rebel forevor, transformatą napieprzamy
Niech soczyste ŁO K***A obija się o ściany
Awatar użytkownika
mroczna sarna
Cactuar
Cactuar
Posty: 212
Rejestracja: ndz 31 maja, 2009 23:50

Post autor: mroczna sarna »

Niestety, ale okolice 11 listopada będę spędzał w Polsce, na dodatek w Warszawie. Nie chcąc oglądać tego corocznego bajzlu, wpadłem na genialny pomysł - 11 listopada Peszek daje koncert w Poznaniu. Wybieram się :D

Yakuza 0 (PS4)
, World of Final Fantasy (PS4), Tales of Berseria (PC)&(PS4)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Muzyka”