Ok. Wiem, że recenzje w gazetach bywają brutalne, ja dla "Harry Potter i Książę Półkrwi" nie zamierzam taka być.
Zacznijmy od tego, że reżyser (David Yates) odpowiedzialny wcześniej za mega fail "HP i Zakon Feniksa", wyciągnął konsekwencje z wygwizdania filmu na pokazie 9 miesięcy temu. Widać też, że porażka, jaką się okazał HP5, też go czegoś nauczyła.
Ekranizacje Potterów są tak różne, jak to możliwe. Kupy trzymają się 2 pierwsze części - najbardziej wierne książkom i najbardziej dziecinne. Im dalej w las, tym trudniej. Rowling płodziła coraz więcej stron, dodawała coraz więcej wątków. W literaturze to przejdzie swobodnie, w filmie niestety nie.
Więzień Azkabanu okazał się sukcesem, co w dużej mierze zawdzięczał temu, że tom trzeci jest (w porównaniu do kolejnych) dość krótki i treściwy. Czara Ognia jest (imo) najlepsza ekranizacją Pottera, jaka do tej pory nakręcono. Treściwa, konkretna, dobrze zrobiona - zawdzięcza swój sukces Rowling. Dlaczego? Gdyż jest to część skupiona na Turnieju Trójmagicznym. Oto główna oś fabularna, która trzyma akcję. Twórcy mieli podane gotowe danie na tacy. Nie było możliwości, aby spieprzyć ten film.
I oto pojawia się długo oczekiwany Zakon Feniksa. Tomisko opasłe i (imo) bardzo ciekawe, aczkolwiek skupione na zbyt wielu watkach i zbyt długie, aby możliwa była realizacja wiernego tej książce filmu. Dlatego zakon przypomina teledysk. Skakanie od jednego wątku do drugiego, aby zawrzeć jak najwięcej treści. Otrzymujemy w związku z tym filmowy rollercoaster - szybka jazda, dużo krzyku i na koniec puszczanie pawia.
Tym oto sposobem dotarliśmy do właściwej części mego wywodu, czyli Księcia Półkrwi.
IMO to najsłabszy tom ze wszystkich 7. Rozlazły, głównie skupiony na romansach i domysłach. Głównie skupiający się na Ron-Lavender, Ron-Hermiona, Ginny-Harry i poznawaniu tajemnicy Voldemorta.
Nie oczekiwałam po tej ekranizacji niczego więcej i może dzięki temu, bardzo miło zostałam zaskoczona.
Oczywiście, film nie pasuje do pozostałych części w ogóle. Inna kolorystyka, klimat inny.
Książę Półkrwi to komedia z elementami akcji. Prościej się tego nie da ująć. Perypetie Rona rozwalają na łopatki, Harry po wypiciu eliksiru szczęścia ma taki odlot, że popłakałam się ze śmiechu. Teksty, gagi - komedia w najczystszym wydaniu, w dodatku bardzo dobra. Oczywiście, jak to na HP przystało, musi być dramat i mhrok. Mamy więc Dracona, który popłakuje sobie w łazience, bo ma słabą psychikę. Mamy zuego Snape'a, który knuje. I to tyle. Zło w
KP jest praktycznie "bo musi być", dzięki czemu mamy scenę, której w książce nie było i kilka innych pomniejszych zmian, które nie są zbyt istotne. Twórcy próbowali na siłę wcisnąć zło, wyszło dziwnie i bez sensu, ale cóż.
Polecam ten film (z napisami!) jako dobrą komedię, która czasem przestaje być zabawna, ale tylko po to, żeby później jeszcze bardziej bawić. Warto wiedzieć o co chodzi ogólnie, ale to można sobie w sieci doczytać. Rupert Grint (Ron) przeszedł sam siebie. To w sumie jego film. Talent komediowy tego rudzielca mnie powala. Na szczęście twórcy nie wciskali mu Lavender kiedy popadnie. Wątek Harry-Ginny jest potraktowany najlżej jak to chyba możliwe (dzięki niebiosom), chociaż na koniec chyba aż za bardzo. Za mało zła, ale taki urok książki i gdyby nie 1 scena, którą dodano "na chama", film byłby bardziej składny.
Po zaliczeniu tego filmu, ciut bardziej się łudzę, ze nie sknocą 7-1 i 7-2 i w sumie dobrze, że dzielą ten tom na dwie części, chociaż wszyscy wiemy dlaczego.