"Widłami w meteor", czyli FF7 nawozem malowany.
: pn 26 kwie, 2010 14:46
Po długich wahaniach zdecydowałem się na kontynuację mej wątpliwej urody, twórczości. Niestety FFX chwilowo mnie odrzuca, więc postanowiłem wziąć na warsztat "kultową" siódemkę. Co z tego wyszło nie wiem i pozostawiam do waszej oceny, choć jak już pisałem, ciężko będzie być w tym względzie oryginalnym. Zatem część pierwsza dzisiaj, zaś ewentualne następne na życzenie.
Część pierwsza
Nagłe szarpnięcie hamującego pociągu zrzuciło Clouda z łóżka w wagonie sypialnym. Zaraz za nim spadły, wbijając się w podłogę tuż koło jego twarzy, widły. Impet, który temu towarzyszył spowodował, iż z otworów po sękach w trzonku posypały się materie.
-A kto ci baranie prawo jazdy dał i od kiedy to pociągi w tym kraju jeżdżą punktualnie! - wykrzyczał wyraźnie zdenerwowany Cloud, po czym wsunął swoje nogi w gumowce, narzucił na siebie drelich i wziął się za wyciąganie wideł z podłogi.
-A miało być tak pięknie, miałem być bohaterem w lśniącej zbroi z wielkim mieczem, to musieli jedyny rekwizyt dać jakiemuś Tidusowi, którego w pierwszej scenie wcięła razem z mieczem jakaś ryba. Teraz muszę się z jakimiś widłami użerać. Gdy uporał się już z pozbieraniem dobytku, udał się do wyjścia. Jeszcze tylko małe potknięcie i z soczystym epitetem na ustach wylądował na peronie, obezwładniając słoikiem żurku, który targał ze sobą w reklamówce, dwóch żołnierzy Shinry. Po chwili podniósł swe ciało i nerwowo zaczął się rozglądać wzdłuż pociągu. Dopiero mający zaprowadzić go na miejsce akcji działacze Avalanche, uświadomili mu, że nie przyjechał tutaj wysypywać zboża na tory. Po dotarciu do bramy Cloud został poinformowany, iż musi poczekać na głównego zleceniodawcę, gdyż ten musiał zająć się bardzo istotnymi sprawami. Po chwili z bocznej uliczki nadszedł Barret. Krawat w biało-czerwone paski, ubrany do roboczej kufajki, twarz poważnie skalana solarium, oraz kultywator w miejscu prawego przedramienia, dobitnie podkreślały jego pochodzenie społeczne, zaś wystająca zza paska trawa w tylnej części ciała, dość obrazowo pokazała jakie to istotne problemy musiał rozwiązywać.
-Rozumiem, że masz ostatnio dietę, bo ci pośladki zaczęły trawę żreć. - Powiedział z lekkim uśmieszkiem Cloud.
-Osz, zawsze mam stresa przed akcją, a zapomniałem zabrać z chałupy stoperanu. - odpowiedział Barret ukrywając niewygodną niespodziankę w spodniach, a następie podając w geście powitania jedyną w pełni sprawną dłoń.
Mając na uwadze, to czym parał się przed chwilą jego zleceniodawca, odpowiedź mogła być tylko jedna.
-Gdzie mnie z tymi łapami Wąski, tfu Barret.
Ten jakoś nie wydał się tym specjalnie przejęty, gdyż po chwili wyjął z czeluści swojej kufajki niedokończoną kanapkę i nieskrępowanie zaczął ją spożywać, zagryzając główką czosnku, a następnie nieśpiesznie ruszył w kierunku reaktora. Gdy dotarli do windy, ku ich zdumieniu po otwarciu się drzwi, ze środka wyległa wycieczka z Wieliczki. Mimo wyraźnego zmieszania postanowili wsiąść do środka. Z nudów Barret zagadał do Clouda.
-Mam w dupie niszczenie planety przez Shinrę i wysadzanie reaktora dla obniżenia emisji gazów cieplarnianych, ale nie daruję tego, że ich krowy wlazły na moje pole, że nie przyjęli mi Marlene do szkoły, bo podobno ma wszy i zupa była za słona.
-Rozumiem, że ciebie w przeciwieństwie do co niektórych, Bóg nie ulepił z gliny, tylko wyrzeźbił z buraka, a do tego musiał się w trakcie zaciąć w palec. - Odpowiedział Cloud ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Coś w tym co powiedział musiało być, gdyż Barret zrobił się na twarzy czerwony na tyle, że jego opalenizna nie była tego w stanie ukryć. Do tego zmarszczył czoło tak mocno, iż zaczęło mu przysłaniać usta, zza których dało się usłyszeć dźwięk pękającego szkliwa. Na domiar złego Barret zdawał się zapomnieć, że nie ma prawej ręki, gdyż zainstalowany tam kultywator zaczął przybierać kształt pięści. Cloudowi dla ratowania życia, pozostało tylko jedno wyjście, czyli chwyt powszechnie stosowany w elitarnych szeregach Soldier, a mianowicie sfajtanie się w spodnie, co musiało zacząć działać, gdyż Barret zamarł w bezruchu, a spomiędzy fałdów jego czoła, oraz ust nieśmiało wychyliła się końcówka nosa, która swoimi falistymi ruchami zaczęła wyciągać ze schronienia nozdrza, co w zaistniałej sytuacji nie wydawało się najlepszym wyjściem. Na szczęście w tym momencie otworzyły się drzwi windy i resztkami sił Barret, oraz towarzysząca im Jessie wylegli na zewnątrz. Po naradzie postanowili, iż w związku z zaistniałą sytuacją ich kolega będzie się trzymał kilkadziesiąt metrów z przodu. Cloud zrozumiał dzięki temu jak musiał się czuć John Rambo. Samotny na polu walki, a przed nim ścielący się trup. W związku z powyższym, dalsza droga przebiegłaby łatwo, gdyby nie budowa rurociągu północnego, którego trasa przebiegała dokładnie w miejscu, w którym znajdowały sie schody. Jessie na widok przesuwającego się okrakiem po rurze Clouda i Barreta, stwierdziła tylko:
-Eeeee, nieeee, to nie dla mnie. - w związku z czym pozostała na górze.
Po dotarciu do ostatniej drabinki Barret podjął rozpaczliwe próby jej pochwycenia. Gdy sztuka ta w końcu się powiodła, zawisł pomiędzy rurą a drabinką, tworząc żywy pomost z którego Cloud nie omieszkał skorzystać. Kilka epitetów będących synonimami sugestii szybkiego oddalenia się, oraz określeniami co niektórych części męskiego ciała, tudzież kobiet lekko się prowadzących, sugerowały poniekąd, niespecjalne zadowolenie Barreta z tego faktu. Po dotarciu na dół Cloud spojrzał na tory prowadzące do reaktora.
-To nie mogliśmy podjechać tu pociągiem?
-Gdzie ty żyjesz? Od czasu jak wybuchł Eyjafjallajokull, to żadnego biletu na pociąg nie można kupić.
-SSorrry, możesz powtórzyć co wybuchło? - Powiedział z niedowierzaniem Cloud.
-Ejafull... - Upłynęło pięć minut – ...kull, Eyjafjallajokull!
-Przepraszam, że jak, bo na chwilę się zamyśliłem? - W tym samym momencie na twarzy Clouda zaczął się rysować szczery uśmiech, czego nie dało się powiedzieć o Barrecie. - Dobra, chodźmy. - Powiedział Cloud wskazując reaktor, tym samym ponownie ratując swój organizm przed zatrzymaniem funkcji życiowych.
Na miejscu Cloud zabrał się za uzbrajanie ładunków. Wyciągnął instrukcję obsługi i powoli zaczął ją studiować.
-Podłącz przewód A1 do styku B2 pokazanym na stronie 127, następnie przewód C3 do styku I7 pokazanym na stronie 77. Ups, to chyba trochę potrwa. - Powiedział, głośno przełykając ślinę.
-Czemu spośród tylu ofert musieliśmy wybrać Adama Słodowego? - Powiedział Barret.
-To nie tak. Zamówiłem ładunki te co zawsze na Allegro, ale wybrałem wysyłkę Pocztą Polską i z tego co mi wiadomo, ostatnio listonosza z tą przesyłką widziano w okolicach jakiegoś wulkanu na Islandii. Pozostało mi kupić wersję kolekcjonerską w sklepie z dopalaczami. Barret spojrzał przez ramię na trzymaną przez Clouda instrukcję.
-Widać, że jesteś byłym Soldier. Spójrz na to co jest napisane wielką czcionką na górze strony.
-”Jeśli nie jesteś Soldier, ani Turks, to przejdź od razu do ostatniej strony”. A faktycznie ja już Soldier nie jestem. - Po czym przerzucił na ostatnią stronę. - „Jeśli jesteś Soldier lub Turks, wróć do strony pierwszej” - znowu dało się zauważyć wyraźne wahanie ze strony Clouda.
-Wy wszyscy tam byliście tacy elitarni? - Odgryzł się Barret w zamian za ostatnie docinki.
Widząc Clouda nadal przeprowadzającego dogłębną analizę tekstu, Barret pochylił się, by pomóc koledze w uruchomieniu ładunku, kiedy z jego trzewi dotarł niepokojący odgłos, sugerujący, że wczorajsza grochówka Tify próbuje dojść do głosu. Faktycznie chwilę później doszła, odbierając jednocześnie głos Cloudowi, który tylko dzięki umiejętności wstrzymania oddechu na dziesięć minut, nie padł na miejscu. Wraz z wiatrami niczym z lampy Alladyna pojawił się za ich plecami zespół Scorpions i by pozostać w temacie, wykonali swój największy przebój „Wind of Change”. Faktycznie zmiany były spore. W pierwszym rzędzie pod presją zagrożenia życia, jego kolega niemal natychmiast zrozumiał instrukcję, uruchamiając mechanizm zegarowy. Elementy metalowe pokryły się korozją, zaś spod sklepienia zaczęły spadać śnięte nietoperze. Dało się też słyszeć głośny hałas, który jednak zrzucili na kark rozpadającej sie pod wpływem korozji, konstrukcji reaktora. Barret jakoś nie specjalnie się tym przejął, czynnie uczestnicząc w koncercie, gdzie jako pierwszy człowiek na świecie, wykonał w pojedynkę meksykańską falę. Trwało by to jeszcze długo, gdyby nie subtelne znaki, jakie dawał mu Cloud z pomocą wideł wbijanych w pośladki. Ten dopiero wówczas zdał sobie sprawę z ograniczonej pojemności płuc swojego kolegi i ruszył przodem. Tym razem nie chcąc zrobić błędu, który popełnił poprzednio, postanowił dla odmiany rozpaczliwymi ruchami złapać się rury, a nie drabiny. Gdy tylko ta sztuka mu się powiodła, pojawił się Cloud, ponownie wykorzystując Barreta jako pomost. Znowu dało się słyszeć wiązankę słowno-muzyczną i już mięli ruszyć do góry, gdy okazało się, że hałas, który słyszeli na dole, to wcale nie łamiąca się pod wpływem korozji konstrukcja reaktora, a sam Batman odpoczywający tego dnia wśród swoich skrzydlatych towarzyszy, który spadając po utracie przytomności, przygniótł Jessie. Gdy tylko uwolnili koleżankę, natychmiast ruszyli do wyjścia. Efektowny wybuch uwieńczył dzieło wzbogacając tym samym imprezę miejską z okazji pożegnania zimy. Po wszystkim, dla odwrócenia uwagi służb bezpieczeństwa, cała ekipa rozeszła się po okolicy. Cloud udał się w kierunku pobliskiej Galerii Bałtyckiej. Tuż po przekroczeniu drzwi zauważył dziewczynę z laską, sprzedającą kwiaty. Spod jej nosa ledwie dało się słyszeć:
-Wali jak z obory, ale co tam, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. - Po czym przegarnęła włosy i ruszyła w kierunku Clouda. - Ej, ty, kup mi telefon, a postawię ci..., kwiatka.
-Że co? - Zapytał.
-Jak mi kupisz telefon, to pokarzę ci takie rzeczy, jakie się nawet gościom w Algidzie nie śniły.
-A jidź mnie ty rozpustna dziewko! – Powiedział Cloud tak, by było wokoło słychać, po czym dodał szeptem – Nie dziś, bo jak to powiedzieć..., mam trudne dni.
-Kup mi telefon, albo zacznę krzyczeć, że mnie gwałcisz. - Odpowiedziała nieco podenerwowana dziewczyna.
-Jak można zgwałcić prostytutkę? - zapytał podśmiewając się Cloud.
Tego dziewczę nie wytrzymało i jak obiecała tak zrobiła. Już po chwili pojawili się ochroniarze i nasz bohater musiał ratować się ucieczką. Niestety w pewnym momencie droga zaczęła wykazywać wyraźne syndromy kończenia się i gdy już się wydawało, że młode i jędrne ciało Clouda, stanie się łakomym kąskiem dla współwięźniów, z tunelu poniżej wyjechał pociąg. Szeroki uśmiech rzucony na pożegnanie strażnikom, zdjął mu z twarzy dopiero, zbliżający się na spotkanie z nim, wagon obornika. Próby uchwycenia się wiatru w celu uniknięcia owego spotkania, spełzły na niczym i już po chwili można było zobaczyć świeży odcisk w nowo powstałej alei gwiazd.
W tym czasie wagon dalej, działacze Avalanche spożywali posiłek regeneracyjny, zwany powszechnie drugim śniadaniem. Mimo powszechnie panującego w pociągach tłoku spowodowanego odwołaniem lotów, ich wagon był pusty, co można było wytłumaczyć zabiegami regeneracyjnymi stóp, zastosowanym przez Barreta, a polegającymi na zdjęciu obuwia i wywieszeniu onuc. Cloud w tym czasie wygrzebał sie z nawozu, w którym jak się okazało, ukrytych było jeszcze kilkanaście osób, asekuracyjnie trzymających się z dala od wagonu w którym przebywał Barret, wybierając tym samym opcję mniejszego zła. Wiedziony zapachem swojskiej kiełbasy wymieszanym z aromatem stóp Barreta, Cloud ruszył w kierunku ich wagonu. Zapukał do drzwi, po chwili znowu, potem zaczął walić pięścią, aż w końcu po upływie kilkunastu minut dało się usłyszeć zza drzwi drżący głos Clouda.
-Nosz k***a, może tak by ktoś otworzył, bo zamarznę. - Po czym zauważył, iż drzwi wcale nie są zamknięte, co znacząco ułatwiło mu dostanie sie do środka. Fryzura w tym czasie utrwaliła mu się jeszcze bardziej, przybierając nieco biały odcień, a jego nozdrza przyozdobiły dwa pokaźnych rozmiarów sople. - A wy co, głusi?! - wykrzyczał.
Gdy tylko skończył te słowa, wszyscy jednocześnie odwrócili głowy, wyciągając z uszu słuchawki swoich odtwarzaczy MP3.
-O Cloud jak miło ciebie widzieć. – Wykrzyknął z kłamaną radością Barret – A już myślałem, że zaoszczędzę trochę kasy. – dopowiedział w myślach.
-Pewnie myślałeś, że zaoszczędzisz trochę kasy. - Powiedział Cloud.
-On jest jakiś nawiedzony, umie czytać w myślach. - Pomyślał w odpowiedzi Barret.
-Myślisz, że jestem nawiedzony, bo czytam w twoich myślach.
-Zaczynam się go bać. - Pomyślał nieco wystraszony Barret.
-Nie bój się..., kurde ja faktycznie czytam w myślach. Jestem chory! - Rozpłakał się Cloud skulając z inteligentnym inaczej wyrazem twarzy w narożniku wagonu.
-Ale to jeszcze nie teraz masz zostać warzywem.
-A to ja mam zostać warzywem? - Zapytał z wyraźnym zdumieniem Cloud.
-Ups, to ja nic nie mówiłem.
W tym momencie nagłe szarpnięcie zasygnalizowało fakt dotarcia składu do stacji końcowej. Tego dnia, biorąc pod uwagę, że to dworzec centralny, było całkiem czysto. Po drodze Barret pobrał haracz od kilku koczujących rumuńskich cyganów, a następnie udał się do pobliskiego pubu, który okazał się jego biurem poselskim. Jako, że gości z zewnątrz miewał rzadko, na wstępie kazał Cloudowi poczekać na zewnątrz, by samemu uporządkować trochę lokal. Na początku zaczęły wylatywać kury, potem kozy, zaś na samym końcu wyległ dorodny byk. Gdy tylko sytuacja się uspokoiła, Cloud ruszył do środka. Wewnątrz można było odnaleźć niemal samą śmietankę działaczy Avalanche, zaś na jednym ze stołów leżała roznegliżowana Aneta Krawczyk i krzyczała: „komu mam dać, by zostać premierem”. Po chwili w drzwiach pojawiła się Tifa w klasycznym, granatowym fartuchu, pamiętającym czasy Gomułki, oraz beretem z antenką, dźwigająca dwie kanki z mlekiem. Jej wejściu towarzyszył hymn radziecki dobiegający właśnie z radia. Tifa plunęła niedopałkiem na ziemię, po czym wrzasnęła zachrypiałym głosem.
-Te, Anetka, z takimi numerami to do Don Corneo, a nie mi tu na stołach ślady swoich czterech liter zostawiasz. - Następnie uspokoiła nieco głos i dodała. - Później mi Sanepid chce knajpę zamykać i muszę wymyślać, że to słoje drewna mają taki kształt.
Gdy zataszczyła kanki za bar, dojrzała Clouda.
-Co ci podać?
Cloud z manierą twardziela odpowiedział.
-Szklankę mleka i chleb ze smalcem. I mleko ma być wstrząśnięte niemieszane.
Tifa realizując zamówienie, spojrzała na Clouda spod byka.
-Ty przypadkiem nie jesteś z Nibelm?
-A co?
-No tak, teraz będzie głupiego udawał. Jak byliśmy dziećmi, pożyczałeś ode mnie stówę na bilet do Midgar, bo z niewiadomych przyczyn, chciałeś uciec od rodziców i zostać Soldier. Przyrzekałeś, że jak tylko nim zostaniesz, to wrócisz i oddasz mi pieniądze, a ja głupia dałam ci swoją świnkę skarbonkę. Pamiętam jak ją mordowałeś, by dostać się do środka, a ty teraz...
-Ale jaka stówa? Poza tym to już uległo przedawnieniu. Zresztą ja mam problemy z pamięcią. - Mówiąc te słowa, dla dodania dramatyzmu scenie, zaczął walić głową w blat. Tifa widząc jak jego fryzura wybija kolejne otwory w dopiero co wyremontowanej politurze, poprosiła by zjechał na dół i się przespał, bo dziś do niczego konstruktywnego nie dojdą. Cloud przystał na propozycję Tify i już po chwili znikał pod podłogą, wraz z automatem o niskich wygranych. Na dole właśnie rozgrywane były nieoficjalne zawody osiedla w grze w piotrusia, które jak co roku ze względu na niewątpliwe walory swojej masy mięśniowej, wygrał Barret, eliminując po drodze gracza niezorientowanego w panujących podczas tych rozgrywek zasad. Cloud niespecjalnie zainteresowany grą, położył się na ułożonych pod ścianą styropianowych płytach i po obejrzeniu trzech zaległych odcinków „Mody na sukces”, nadawanych w przerwach pomiędzy relacjami z wybuchu reaktora, zasnął. Śnił o pięknej, ciemnowłosej o krągłych pośladkach, oraz smukłych nogach, kobyle. I gdy już miał wyznać jej miłość, podkuwając srebrną podkową z brylantem i zaczął snuć plany odnośnie miesiąca miodowego, obudził go zew natury. Nerwowym krokiem skierował się do wyjścia z planem odnalezienia wychodka. W drzwiach niestety zahaczył go Barret.
-To ile tam za te twoje usługi?
Cloud przestępując z nogi na nogę odpowiedział śpiesznie.
-Krowa, koza, dwie kury, oraz trzy kopy jajek, a Vat już ci daruję.
Barret widząc sytuację w jakiej znalazł sie jego kolega zaczął się targować.
-Nie no te dwie kury to będziesz musiał opuścić, bo nie będę miał czego dać nauczycielce Marlene, żeby w końcu zdała do pierwszej klasy, bo już trzeci rok w zerówce garuje.
Cloud widząc, że jego sytuacja staje się coraz bardziej podbramkowa, przystał na propozycję kolegi. Ten jednak nadal postanowił wykorzystywać dolegliwość kolegi i po następnych kilku minutach wyciągnął od Clouda zgodę na przywłaszczenie sobie jego nowych gumofilców, oraz trzystu gil w ramach wspomagania wiejskiego ruchu oporu. To, że następną akcję wykona charytatywnie, było tylko formalnością. Gdy tylko Barret po złożeniu podpisów, ustąpił mu drogi, Cloud z wielką ulgą pognał w kierunku wychodka. Jego radość nie trwała jednak długo, gdyż jak się okazało wewnątrz zadomowiła się Tifa, studiując właśnie świeży numer „Trybuny Ludu”.
-Tifa ja proszę, bo nie wyrobię. - Zaczął błagać Cloud.
Ta zgodnie z powiedzeniem „wejdź miedzy wrony, będziesz krakał tak jak one”, zgodziła się dopiero po tym, jak Cloud oddał jej zaległy dług wraz z odsetkami.
Po kilkunastu minutach Cloud wyszedł lżejszy o kilka doświadczeń i pełen wigoru udał się na stację, by razem z Tifą i Barretem uczestniczyć w codziennym rytuale wysadzania reaktora.
Część pierwsza
Nagłe szarpnięcie hamującego pociągu zrzuciło Clouda z łóżka w wagonie sypialnym. Zaraz za nim spadły, wbijając się w podłogę tuż koło jego twarzy, widły. Impet, który temu towarzyszył spowodował, iż z otworów po sękach w trzonku posypały się materie.
-A kto ci baranie prawo jazdy dał i od kiedy to pociągi w tym kraju jeżdżą punktualnie! - wykrzyczał wyraźnie zdenerwowany Cloud, po czym wsunął swoje nogi w gumowce, narzucił na siebie drelich i wziął się za wyciąganie wideł z podłogi.
-A miało być tak pięknie, miałem być bohaterem w lśniącej zbroi z wielkim mieczem, to musieli jedyny rekwizyt dać jakiemuś Tidusowi, którego w pierwszej scenie wcięła razem z mieczem jakaś ryba. Teraz muszę się z jakimiś widłami użerać. Gdy uporał się już z pozbieraniem dobytku, udał się do wyjścia. Jeszcze tylko małe potknięcie i z soczystym epitetem na ustach wylądował na peronie, obezwładniając słoikiem żurku, który targał ze sobą w reklamówce, dwóch żołnierzy Shinry. Po chwili podniósł swe ciało i nerwowo zaczął się rozglądać wzdłuż pociągu. Dopiero mający zaprowadzić go na miejsce akcji działacze Avalanche, uświadomili mu, że nie przyjechał tutaj wysypywać zboża na tory. Po dotarciu do bramy Cloud został poinformowany, iż musi poczekać na głównego zleceniodawcę, gdyż ten musiał zająć się bardzo istotnymi sprawami. Po chwili z bocznej uliczki nadszedł Barret. Krawat w biało-czerwone paski, ubrany do roboczej kufajki, twarz poważnie skalana solarium, oraz kultywator w miejscu prawego przedramienia, dobitnie podkreślały jego pochodzenie społeczne, zaś wystająca zza paska trawa w tylnej części ciała, dość obrazowo pokazała jakie to istotne problemy musiał rozwiązywać.
-Rozumiem, że masz ostatnio dietę, bo ci pośladki zaczęły trawę żreć. - Powiedział z lekkim uśmieszkiem Cloud.
-Osz, zawsze mam stresa przed akcją, a zapomniałem zabrać z chałupy stoperanu. - odpowiedział Barret ukrywając niewygodną niespodziankę w spodniach, a następie podając w geście powitania jedyną w pełni sprawną dłoń.
Mając na uwadze, to czym parał się przed chwilą jego zleceniodawca, odpowiedź mogła być tylko jedna.
-Gdzie mnie z tymi łapami Wąski, tfu Barret.
Ten jakoś nie wydał się tym specjalnie przejęty, gdyż po chwili wyjął z czeluści swojej kufajki niedokończoną kanapkę i nieskrępowanie zaczął ją spożywać, zagryzając główką czosnku, a następnie nieśpiesznie ruszył w kierunku reaktora. Gdy dotarli do windy, ku ich zdumieniu po otwarciu się drzwi, ze środka wyległa wycieczka z Wieliczki. Mimo wyraźnego zmieszania postanowili wsiąść do środka. Z nudów Barret zagadał do Clouda.
-Mam w dupie niszczenie planety przez Shinrę i wysadzanie reaktora dla obniżenia emisji gazów cieplarnianych, ale nie daruję tego, że ich krowy wlazły na moje pole, że nie przyjęli mi Marlene do szkoły, bo podobno ma wszy i zupa była za słona.
-Rozumiem, że ciebie w przeciwieństwie do co niektórych, Bóg nie ulepił z gliny, tylko wyrzeźbił z buraka, a do tego musiał się w trakcie zaciąć w palec. - Odpowiedział Cloud ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Coś w tym co powiedział musiało być, gdyż Barret zrobił się na twarzy czerwony na tyle, że jego opalenizna nie była tego w stanie ukryć. Do tego zmarszczył czoło tak mocno, iż zaczęło mu przysłaniać usta, zza których dało się usłyszeć dźwięk pękającego szkliwa. Na domiar złego Barret zdawał się zapomnieć, że nie ma prawej ręki, gdyż zainstalowany tam kultywator zaczął przybierać kształt pięści. Cloudowi dla ratowania życia, pozostało tylko jedno wyjście, czyli chwyt powszechnie stosowany w elitarnych szeregach Soldier, a mianowicie sfajtanie się w spodnie, co musiało zacząć działać, gdyż Barret zamarł w bezruchu, a spomiędzy fałdów jego czoła, oraz ust nieśmiało wychyliła się końcówka nosa, która swoimi falistymi ruchami zaczęła wyciągać ze schronienia nozdrza, co w zaistniałej sytuacji nie wydawało się najlepszym wyjściem. Na szczęście w tym momencie otworzyły się drzwi windy i resztkami sił Barret, oraz towarzysząca im Jessie wylegli na zewnątrz. Po naradzie postanowili, iż w związku z zaistniałą sytuacją ich kolega będzie się trzymał kilkadziesiąt metrów z przodu. Cloud zrozumiał dzięki temu jak musiał się czuć John Rambo. Samotny na polu walki, a przed nim ścielący się trup. W związku z powyższym, dalsza droga przebiegłaby łatwo, gdyby nie budowa rurociągu północnego, którego trasa przebiegała dokładnie w miejscu, w którym znajdowały sie schody. Jessie na widok przesuwającego się okrakiem po rurze Clouda i Barreta, stwierdziła tylko:
-Eeeee, nieeee, to nie dla mnie. - w związku z czym pozostała na górze.
Po dotarciu do ostatniej drabinki Barret podjął rozpaczliwe próby jej pochwycenia. Gdy sztuka ta w końcu się powiodła, zawisł pomiędzy rurą a drabinką, tworząc żywy pomost z którego Cloud nie omieszkał skorzystać. Kilka epitetów będących synonimami sugestii szybkiego oddalenia się, oraz określeniami co niektórych części męskiego ciała, tudzież kobiet lekko się prowadzących, sugerowały poniekąd, niespecjalne zadowolenie Barreta z tego faktu. Po dotarciu na dół Cloud spojrzał na tory prowadzące do reaktora.
-To nie mogliśmy podjechać tu pociągiem?
-Gdzie ty żyjesz? Od czasu jak wybuchł Eyjafjallajokull, to żadnego biletu na pociąg nie można kupić.
-SSorrry, możesz powtórzyć co wybuchło? - Powiedział z niedowierzaniem Cloud.
-Ejafull... - Upłynęło pięć minut – ...kull, Eyjafjallajokull!
-Przepraszam, że jak, bo na chwilę się zamyśliłem? - W tym samym momencie na twarzy Clouda zaczął się rysować szczery uśmiech, czego nie dało się powiedzieć o Barrecie. - Dobra, chodźmy. - Powiedział Cloud wskazując reaktor, tym samym ponownie ratując swój organizm przed zatrzymaniem funkcji życiowych.
Na miejscu Cloud zabrał się za uzbrajanie ładunków. Wyciągnął instrukcję obsługi i powoli zaczął ją studiować.
-Podłącz przewód A1 do styku B2 pokazanym na stronie 127, następnie przewód C3 do styku I7 pokazanym na stronie 77. Ups, to chyba trochę potrwa. - Powiedział, głośno przełykając ślinę.
-Czemu spośród tylu ofert musieliśmy wybrać Adama Słodowego? - Powiedział Barret.
-To nie tak. Zamówiłem ładunki te co zawsze na Allegro, ale wybrałem wysyłkę Pocztą Polską i z tego co mi wiadomo, ostatnio listonosza z tą przesyłką widziano w okolicach jakiegoś wulkanu na Islandii. Pozostało mi kupić wersję kolekcjonerską w sklepie z dopalaczami. Barret spojrzał przez ramię na trzymaną przez Clouda instrukcję.
-Widać, że jesteś byłym Soldier. Spójrz na to co jest napisane wielką czcionką na górze strony.
-”Jeśli nie jesteś Soldier, ani Turks, to przejdź od razu do ostatniej strony”. A faktycznie ja już Soldier nie jestem. - Po czym przerzucił na ostatnią stronę. - „Jeśli jesteś Soldier lub Turks, wróć do strony pierwszej” - znowu dało się zauważyć wyraźne wahanie ze strony Clouda.
-Wy wszyscy tam byliście tacy elitarni? - Odgryzł się Barret w zamian za ostatnie docinki.
Widząc Clouda nadal przeprowadzającego dogłębną analizę tekstu, Barret pochylił się, by pomóc koledze w uruchomieniu ładunku, kiedy z jego trzewi dotarł niepokojący odgłos, sugerujący, że wczorajsza grochówka Tify próbuje dojść do głosu. Faktycznie chwilę później doszła, odbierając jednocześnie głos Cloudowi, który tylko dzięki umiejętności wstrzymania oddechu na dziesięć minut, nie padł na miejscu. Wraz z wiatrami niczym z lampy Alladyna pojawił się za ich plecami zespół Scorpions i by pozostać w temacie, wykonali swój największy przebój „Wind of Change”. Faktycznie zmiany były spore. W pierwszym rzędzie pod presją zagrożenia życia, jego kolega niemal natychmiast zrozumiał instrukcję, uruchamiając mechanizm zegarowy. Elementy metalowe pokryły się korozją, zaś spod sklepienia zaczęły spadać śnięte nietoperze. Dało się też słyszeć głośny hałas, który jednak zrzucili na kark rozpadającej sie pod wpływem korozji, konstrukcji reaktora. Barret jakoś nie specjalnie się tym przejął, czynnie uczestnicząc w koncercie, gdzie jako pierwszy człowiek na świecie, wykonał w pojedynkę meksykańską falę. Trwało by to jeszcze długo, gdyby nie subtelne znaki, jakie dawał mu Cloud z pomocą wideł wbijanych w pośladki. Ten dopiero wówczas zdał sobie sprawę z ograniczonej pojemności płuc swojego kolegi i ruszył przodem. Tym razem nie chcąc zrobić błędu, który popełnił poprzednio, postanowił dla odmiany rozpaczliwymi ruchami złapać się rury, a nie drabiny. Gdy tylko ta sztuka mu się powiodła, pojawił się Cloud, ponownie wykorzystując Barreta jako pomost. Znowu dało się słyszeć wiązankę słowno-muzyczną i już mięli ruszyć do góry, gdy okazało się, że hałas, który słyszeli na dole, to wcale nie łamiąca się pod wpływem korozji konstrukcja reaktora, a sam Batman odpoczywający tego dnia wśród swoich skrzydlatych towarzyszy, który spadając po utracie przytomności, przygniótł Jessie. Gdy tylko uwolnili koleżankę, natychmiast ruszyli do wyjścia. Efektowny wybuch uwieńczył dzieło wzbogacając tym samym imprezę miejską z okazji pożegnania zimy. Po wszystkim, dla odwrócenia uwagi służb bezpieczeństwa, cała ekipa rozeszła się po okolicy. Cloud udał się w kierunku pobliskiej Galerii Bałtyckiej. Tuż po przekroczeniu drzwi zauważył dziewczynę z laską, sprzedającą kwiaty. Spod jej nosa ledwie dało się słyszeć:
-Wali jak z obory, ale co tam, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. - Po czym przegarnęła włosy i ruszyła w kierunku Clouda. - Ej, ty, kup mi telefon, a postawię ci..., kwiatka.
-Że co? - Zapytał.
-Jak mi kupisz telefon, to pokarzę ci takie rzeczy, jakie się nawet gościom w Algidzie nie śniły.
-A jidź mnie ty rozpustna dziewko! – Powiedział Cloud tak, by było wokoło słychać, po czym dodał szeptem – Nie dziś, bo jak to powiedzieć..., mam trudne dni.
-Kup mi telefon, albo zacznę krzyczeć, że mnie gwałcisz. - Odpowiedziała nieco podenerwowana dziewczyna.
-Jak można zgwałcić prostytutkę? - zapytał podśmiewając się Cloud.
Tego dziewczę nie wytrzymało i jak obiecała tak zrobiła. Już po chwili pojawili się ochroniarze i nasz bohater musiał ratować się ucieczką. Niestety w pewnym momencie droga zaczęła wykazywać wyraźne syndromy kończenia się i gdy już się wydawało, że młode i jędrne ciało Clouda, stanie się łakomym kąskiem dla współwięźniów, z tunelu poniżej wyjechał pociąg. Szeroki uśmiech rzucony na pożegnanie strażnikom, zdjął mu z twarzy dopiero, zbliżający się na spotkanie z nim, wagon obornika. Próby uchwycenia się wiatru w celu uniknięcia owego spotkania, spełzły na niczym i już po chwili można było zobaczyć świeży odcisk w nowo powstałej alei gwiazd.
W tym czasie wagon dalej, działacze Avalanche spożywali posiłek regeneracyjny, zwany powszechnie drugim śniadaniem. Mimo powszechnie panującego w pociągach tłoku spowodowanego odwołaniem lotów, ich wagon był pusty, co można było wytłumaczyć zabiegami regeneracyjnymi stóp, zastosowanym przez Barreta, a polegającymi na zdjęciu obuwia i wywieszeniu onuc. Cloud w tym czasie wygrzebał sie z nawozu, w którym jak się okazało, ukrytych było jeszcze kilkanaście osób, asekuracyjnie trzymających się z dala od wagonu w którym przebywał Barret, wybierając tym samym opcję mniejszego zła. Wiedziony zapachem swojskiej kiełbasy wymieszanym z aromatem stóp Barreta, Cloud ruszył w kierunku ich wagonu. Zapukał do drzwi, po chwili znowu, potem zaczął walić pięścią, aż w końcu po upływie kilkunastu minut dało się usłyszeć zza drzwi drżący głos Clouda.
-Nosz k***a, może tak by ktoś otworzył, bo zamarznę. - Po czym zauważył, iż drzwi wcale nie są zamknięte, co znacząco ułatwiło mu dostanie sie do środka. Fryzura w tym czasie utrwaliła mu się jeszcze bardziej, przybierając nieco biały odcień, a jego nozdrza przyozdobiły dwa pokaźnych rozmiarów sople. - A wy co, głusi?! - wykrzyczał.
Gdy tylko skończył te słowa, wszyscy jednocześnie odwrócili głowy, wyciągając z uszu słuchawki swoich odtwarzaczy MP3.
-O Cloud jak miło ciebie widzieć. – Wykrzyknął z kłamaną radością Barret – A już myślałem, że zaoszczędzę trochę kasy. – dopowiedział w myślach.
-Pewnie myślałeś, że zaoszczędzisz trochę kasy. - Powiedział Cloud.
-On jest jakiś nawiedzony, umie czytać w myślach. - Pomyślał w odpowiedzi Barret.
-Myślisz, że jestem nawiedzony, bo czytam w twoich myślach.
-Zaczynam się go bać. - Pomyślał nieco wystraszony Barret.
-Nie bój się..., kurde ja faktycznie czytam w myślach. Jestem chory! - Rozpłakał się Cloud skulając z inteligentnym inaczej wyrazem twarzy w narożniku wagonu.
-Ale to jeszcze nie teraz masz zostać warzywem.
-A to ja mam zostać warzywem? - Zapytał z wyraźnym zdumieniem Cloud.
-Ups, to ja nic nie mówiłem.
W tym momencie nagłe szarpnięcie zasygnalizowało fakt dotarcia składu do stacji końcowej. Tego dnia, biorąc pod uwagę, że to dworzec centralny, było całkiem czysto. Po drodze Barret pobrał haracz od kilku koczujących rumuńskich cyganów, a następnie udał się do pobliskiego pubu, który okazał się jego biurem poselskim. Jako, że gości z zewnątrz miewał rzadko, na wstępie kazał Cloudowi poczekać na zewnątrz, by samemu uporządkować trochę lokal. Na początku zaczęły wylatywać kury, potem kozy, zaś na samym końcu wyległ dorodny byk. Gdy tylko sytuacja się uspokoiła, Cloud ruszył do środka. Wewnątrz można było odnaleźć niemal samą śmietankę działaczy Avalanche, zaś na jednym ze stołów leżała roznegliżowana Aneta Krawczyk i krzyczała: „komu mam dać, by zostać premierem”. Po chwili w drzwiach pojawiła się Tifa w klasycznym, granatowym fartuchu, pamiętającym czasy Gomułki, oraz beretem z antenką, dźwigająca dwie kanki z mlekiem. Jej wejściu towarzyszył hymn radziecki dobiegający właśnie z radia. Tifa plunęła niedopałkiem na ziemię, po czym wrzasnęła zachrypiałym głosem.
-Te, Anetka, z takimi numerami to do Don Corneo, a nie mi tu na stołach ślady swoich czterech liter zostawiasz. - Następnie uspokoiła nieco głos i dodała. - Później mi Sanepid chce knajpę zamykać i muszę wymyślać, że to słoje drewna mają taki kształt.
Gdy zataszczyła kanki za bar, dojrzała Clouda.
-Co ci podać?
Cloud z manierą twardziela odpowiedział.
-Szklankę mleka i chleb ze smalcem. I mleko ma być wstrząśnięte niemieszane.
Tifa realizując zamówienie, spojrzała na Clouda spod byka.
-Ty przypadkiem nie jesteś z Nibelm?
-A co?
-No tak, teraz będzie głupiego udawał. Jak byliśmy dziećmi, pożyczałeś ode mnie stówę na bilet do Midgar, bo z niewiadomych przyczyn, chciałeś uciec od rodziców i zostać Soldier. Przyrzekałeś, że jak tylko nim zostaniesz, to wrócisz i oddasz mi pieniądze, a ja głupia dałam ci swoją świnkę skarbonkę. Pamiętam jak ją mordowałeś, by dostać się do środka, a ty teraz...
-Ale jaka stówa? Poza tym to już uległo przedawnieniu. Zresztą ja mam problemy z pamięcią. - Mówiąc te słowa, dla dodania dramatyzmu scenie, zaczął walić głową w blat. Tifa widząc jak jego fryzura wybija kolejne otwory w dopiero co wyremontowanej politurze, poprosiła by zjechał na dół i się przespał, bo dziś do niczego konstruktywnego nie dojdą. Cloud przystał na propozycję Tify i już po chwili znikał pod podłogą, wraz z automatem o niskich wygranych. Na dole właśnie rozgrywane były nieoficjalne zawody osiedla w grze w piotrusia, które jak co roku ze względu na niewątpliwe walory swojej masy mięśniowej, wygrał Barret, eliminując po drodze gracza niezorientowanego w panujących podczas tych rozgrywek zasad. Cloud niespecjalnie zainteresowany grą, położył się na ułożonych pod ścianą styropianowych płytach i po obejrzeniu trzech zaległych odcinków „Mody na sukces”, nadawanych w przerwach pomiędzy relacjami z wybuchu reaktora, zasnął. Śnił o pięknej, ciemnowłosej o krągłych pośladkach, oraz smukłych nogach, kobyle. I gdy już miał wyznać jej miłość, podkuwając srebrną podkową z brylantem i zaczął snuć plany odnośnie miesiąca miodowego, obudził go zew natury. Nerwowym krokiem skierował się do wyjścia z planem odnalezienia wychodka. W drzwiach niestety zahaczył go Barret.
-To ile tam za te twoje usługi?
Cloud przestępując z nogi na nogę odpowiedział śpiesznie.
-Krowa, koza, dwie kury, oraz trzy kopy jajek, a Vat już ci daruję.
Barret widząc sytuację w jakiej znalazł sie jego kolega zaczął się targować.
-Nie no te dwie kury to będziesz musiał opuścić, bo nie będę miał czego dać nauczycielce Marlene, żeby w końcu zdała do pierwszej klasy, bo już trzeci rok w zerówce garuje.
Cloud widząc, że jego sytuacja staje się coraz bardziej podbramkowa, przystał na propozycję kolegi. Ten jednak nadal postanowił wykorzystywać dolegliwość kolegi i po następnych kilku minutach wyciągnął od Clouda zgodę na przywłaszczenie sobie jego nowych gumofilców, oraz trzystu gil w ramach wspomagania wiejskiego ruchu oporu. To, że następną akcję wykona charytatywnie, było tylko formalnością. Gdy tylko Barret po złożeniu podpisów, ustąpił mu drogi, Cloud z wielką ulgą pognał w kierunku wychodka. Jego radość nie trwała jednak długo, gdyż jak się okazało wewnątrz zadomowiła się Tifa, studiując właśnie świeży numer „Trybuny Ludu”.
-Tifa ja proszę, bo nie wyrobię. - Zaczął błagać Cloud.
Ta zgodnie z powiedzeniem „wejdź miedzy wrony, będziesz krakał tak jak one”, zgodziła się dopiero po tym, jak Cloud oddał jej zaległy dług wraz z odsetkami.
Po kilkunastu minutach Cloud wyszedł lżejszy o kilka doświadczeń i pełen wigoru udał się na stację, by razem z Tifą i Barretem uczestniczyć w codziennym rytuale wysadzania reaktora.