Poruszę teraz kwestię relacji nauki i religii, która często jest przesycona dziwnymi przesądami wynikłymi z dziejów pradawnych. Potem umieszczę fragment rozmowy z GZO.
Początkowo nie istniało coś takiego jak nauka (to pojęcie powstało w XIX wieku). Wszystko wyjaśniano licznymi wierzeniami, począwszy od chaosu przez przeróżne otchłanie, jajka, a nawet- kobiety młócące zboże. Wszystko zaczęło się zmieniać gdy pojawili się filozofowie. Pomimo, że ich teorie były często błędne, miały w sobie zalążek dzisiejszej definicji nauki (nie piszę "dzisiejszego pojmowania nauki" celowo, mało kto wie jak ów naukę powinno się pojmować). Przeskoczmy jednak ten okres aż do średniowiecza, gdzie to kościół był rozumiany jako źródło wszelkiej wiedzy. Nie zależnie od tego faktu, żyło w tym czasie wielu naukowców, którzy prowadzili własne badania. Ważna jednak była dla nich opinia kościoła i w momencie kiedy nie była przychylna- rezygnowali z dalszych badań lub ich wyniki interpretowali pozostając w zgodzie z Biblią (podobnie jak filozofowie starożytności uważali mitologię za najważniejszą wykładnię wiedzy).
Potem jednak nauka zaczęła się powoli odsuwać się od kościoła. Wynikało to głównie z coraz większej liczby dowodów na to, że dotychczasowy paradygmat ziemi będącej centrum wszechświata nie jest prawidłowy (aha i jeszcze jedno, już w VI wieku p. n. e. wiedziano, że ziemia nie jest płaska, więc Kilmi nie epatuj tak tym stwierdzeniem
). Kościół nie mógł dalej ignorować odkryć naukowców i powoli zaczął zmieniać interpretację Biblii. Niestety wybuch wojny trzydziestoletniej (na tle religijnym) sprawił, że kościół powrócił do dawnych przekonań aby bronić swojej niezawisłości. Strach przed wojną, utratą wpływów i szerzącą się Reformacją sprawił, że kościół popełnił karygodny błąd. W momencie gdy Galileusz ogłosił swoje wyniki, trwała wojna, i tym samym padł ofiarą błędnego postępowania kościoła. Został podstępnie schwytany i skazany ( pomimo tego, że uprzednio miał zgodę papieża na prowadzenie swoich badań).
Ówcześni naukowcy byli zszokowani tym, że pomimo ewidentnych dowodów na to, że ziemia nie jest centrum wszechświata, prowadzono politykę pełną ignorancji i zabobonów. Uniezależnienie się od kościoła uznano za konieczność.
Od tamtej pory badania były prowadzone niezależnie od opinii kościoła. Nie oznacza to jednak, że świat nauki uporczywie walczył z religią (co jest tutaj dziwnie epatowane miedzy wierszami). Starał się ją po prostu odseparować od ludzkiego poznania. Winą za ciągłe walki kościół-nauka należy obarczyć irracjonalne zachowania ludzi ni to światłych ni duchownych, którzy ciągle się ze sobą kłócili miast poświęcić się wierze lub poznaniu. Cytuję:
"Trudno mi uwierzyć, że ten sam Bóg, który wyposażył nas w zmysły, umysł i intelekt, chciałby, byśmy z nich nie korzystali." (Galileusz)
Podobnie trudno uwierzyć, ażeby wszyscy zwolennicy religii lub naukowego poznania żyli ze sobą zawsze w zgodzie. Pominę fakt kłótni wewnątrz obydwu frakcji, które podobnie jak wszystkie inne wynikały zawsze ze zderzenia poglądów ludzi starych i doświadczonych z poglądami ludzi młodych i pełnych entuzjazmu.
Na początku XX wieku kiedy ukształtowała się ogólna teoria względności, zaczęto zastanawiać się nad naturą wszechświata. Einstein uznał, że wszechświat jest statyczny i żeby jego teoria się sprawdzała z przyjętym założeniem, dodał do swojego modelu ad hoc stałą kosmologiczną. Popełnił błąd taki sam jak każdy inny naukowiec- uległ wpływowi naukowego establishmentu i jego ideologii.
Kiedy model Einsteina był już powszechnie zaakceptowany, a autorytet naukowca na tyle silny, że zignorowano sztuczne dodanie przez niego dodatkowego parametru, na scenie pojawili sie Friedman i Lemanitre - ksiądz. Friedman zmarł szybko, Lemanitre- nie, i dzięki temu stworzył podwaliny pod dzisiejszą teorię Wielkiego Wybuchu.
Zarzucało się Lemanitre, że uknuł Wszechświat posiadający swój początek tylko po to, by paradygmat istnienia Siły Wyższej nie został na zawsze odrzucony. Z racji tego faktu powstawały teorie konkurujące z Wielkim Wybuchem, np. model stanu stacjonarnego.
Niemniej jednak późniejsze prace naukowe i (co istotne: dopiero po ich opublikowaniu) odkrycia empiryczne potwierdzające postawione hipotezy stały się dowodem na prawdziwość teorii Wielkiego Wybuchu.
Chcę w tym momencie podkreślić, że współczesna nauka polega często na eksperymencie myślowym wykorzystującym skrajnie dokładną logikę. W znacznym stopniu zapoczątkował to Einstein, który dla przykładu już w wieku 16 lat myślowym eksperymentem udowodnił, że światło nie rozchodzi się w eterze (Michelsonowi zajęło to 7 lat doświadczeń). Zauważyłem, że na forum często wychodzi się z założenia, że tylko to, co empirycznie poznane, jest prawdziwe. Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana.
Wracając jednak do nauki i kościoła. Początkowo po rozwoju nowoczesnych nauk kościół starał się weń ingerować jako instytucja. Na przykład mówiono, że Wielki Wybuch jest dowodem na istnienia Boga. Sam Lemanitre skrytykował takie podejście i ostatecznie ideologia kościoła została od nauki oddzielona. Wszystko jednak uległo zmianie.
Odwołując się do mojego poprzedniego posta, w którym przedstawiałem poglądy Michała Hellera, chcę zaznaczyć, że obecnie nauka i kościół współpracują ze sobą w walce z irracjonalnym tłumem, który karmi się spłyconymi, powszechnie dostępnymi przekonaniami i na ich podstawie próbuje coś udowodnić (o ile w ogóle próbuje, większość obecnie nawet nie rozumie pojęcia „dowód”, patrz: fora, blogi, grupy dyskusyjne itd.). Niektórzy usprawiedliwiają anonimowych piszących tym, że są to ludzie młodzi, którzy jeszcze się rozwiną i posiądą głęboką wiedzę. Kiedy jednak spoglądam na politykę edukacyjną państwa, priorytety ludzi młodych i onanizm na widok inteligentnego człowieka wychwyconego spośród mas (patrz: Rafał Tomański), zaczynam w to wątpić. Podsumowując: referat teologa na konferencji Solvaya należy do porządku dziennego agendy.
Sami naukowcy bardzo często postrzegani są jako ludzie niewierzący. Jest to jednak mylne stwierdzenie, zwłaszcza, jeżeli chodzi o ludzi prawdziwie zaznajomionych z prawdą naukową. Powszechny pogląd, że przestrzeń, czas oraz fizyczne cechy badanych obiektów są stałe i w pewnym sensie zależne tylko od różnego rodzaju typowych oddziaływań fizycznych, jest poglądem mylącym. Tak naprawdę wszystko jest elastyczne, na swój sposób rozciągliwe i wyjątkowe. Dowodzi tego teoria względności, która pokazuje, że w zależności od punktu, w którym znajduje się obserwator, nie tylko czas może biec inaczej, ale również kształt fizyczny obiektów może się zmieniać a mimo to nadal pozostaną one tymi samymi obiektami (!).
Po tym, jak zostało opracowanych wiele prac naukowych z dziedziny kosmologii, zrozumiano, że pewne zjawiska nie mogą być ignorowane. Jako ciekawostkę mogę dodać, że model powstania cięższych pierwiastków niż hel powstał w oparciu o zasadę antropiczną, która zakłada, że skoro istnieje człowiek to prawa fizyki muszą być takie, ażeby mogło powstać życie. Co prawda nie jest to dowód wprost na istnienie Siły Wyższej, ale tak naprawdę zawsze to będzie w pewnym momencie decyzja podejmowana w każdym sercu z osobna. Warto jednak sobie uzmysłowić, że stwierdzenie „to tylko przypadek” w odpowiedzi na pytanie „Czy Bóg tak chciał?” może okazać się wielką ignorancją.
W książce „Tylko sześć liczb” M. Reesa jest poruszona problematyka parametrów, które stoją za obecną postacią modelu powstania wszechświata. Każdy z nich zadecydował lub decyduje o obecnym obrazie otaczającego nas świata. Każdy z parametrów jest niezwykle czuły i nawet niewielka ich zmiana mogła doprowadzić do zniszczenia wszechświata lub jego opustoszenia. Simon Singh przedstawia jeden z parametrów, mianowicie ε, który opisuje moc oddziaływania jądrowego. W zależności od wartości tego parametru protony i neutrony, które są odpowiedzialne za powstawanie pierwiastków, mogły się łączyć w taki a nie inny sposób. Obecnie wiadomo, że ε wynosi 0,007. Gdyby ta wartość była mniejsza o 0,001 niemożliwym byłoby powstanie pierwiastków cięższych od wodoru, a przy wartości większej o 0,001 cały wszechświat byłby wypełniony helem (geneza: nukleosynteza Gamowa i Alphera, następnie badania Hoyle’a). Pozostałe 5 paramterów jest jeszcze bardziej wrażliwych, zatem o samym akcie przypadku trudno mówić ze stu procentową pewnością.
Ppomijam tu prawdopodobieństwo warunkowe P(A|B), gdzie B to zdarzenie powstania wszechświata a A- życia.
Jeżeli jednak istnieje Multiwszechświat, czyli miliardy tworzących się i zapadających wszechświatów, nasze istnienie będzie można faktycznie uznać za fart wynikający z samego powstania życia (wtedy P(A|B) ogranicza się do P(A)). Na razie nikt nie udowodnił istnienia wszechświata innego od naszego- pole do popisu dla ateistów. To nie jest atak, to tylko próba uzmysłowienia, że każdy kij ma dwa końce.
Jeżeli dodamy do tego fizykę kwantową, która mogła mieć miejsce w bilionowych częściach sekundy istnienia wszechświata a nawet przed jego powstaniem, idea powstania życia jako przypadku staje się z jednej strony niedorzeczna, z drugiej - wielce prawdopodobna. Na poziomie kwantowym determinizm zjawisk nie jest jednoznaczny a zdarzenia mogą występować spontanicznie, bez swojej przyczyny. Bazując na sentencji Hazlitt’a, że nauka to pragnienie poszukiwania przyczyn- stajemy w martwym punkcie, gdzie o wszystkim zadecyduje wyznawana przez nas filozofia, bardziej lub mniej spójna.
Kilmindaro jak już wspomniałem, idea osobowego Boga to już przeszłość, więc proszę, nie pastw się nad Nim
Po obejrzeniu filmu Grzybek pokazał mi wypowiedź swojego znajomego. Oczywiście była to opinia negująca hipotezę "Mind over matter". Poniżej jest jej treść:
"Ta religia nazywa się new age- prawdopodobnie największy na świecie niesformalizowany ruch religijny. interesowałeś się kiedyś szeroko rozumianą magią? zapewniam Cię, że to się prawie nie różni od teorii świata astralnego. podobne jazdy ( bo jest tego więcej ) są próbą przełożenia tamtych wierzeń na "dzisiejsze" realia. pamiętasz może tak zwaną "sinusoidę Krzyżanowskiego"?
http://poli1986.webpark.pl/sinusoida.html po II wojnie można sobie dopowiedzieć, czyż nie?
tak w skrócie: wydaje mi się, że właśnie wjeżdżamy znowu w epokę "religijną" i prawdopodobnie właśnie szeroko rozumiany new age będzie tą dominującą religią. zwłaszcza, że dopóki nie jest on "formalnbą religią", to jego wyznawców możesz znaleźć wśród wielu innych kościołów. zauważ, że w podobnych publikacjach przeważnie tylko wstępy mają jakiś luźny związek z nauką - reszta składa się tylko z dogmatów albo twierdzeń, które nie trzymają się kupy. tak więc jest to religia na dzieńdobry dlatego, że ma dogmaty. Ma też boga. oczywiście - jesteśmy nim my - my wszyscy po trochu - sprytne, nie? i ludzie to robią. zapewniam Cię, że wielu Twoich znajomych katolików jest w stanie uwierzyć ( bądź wierzy ) przynajmniej częściowo w to, co mówią w tym materiale. co oczywiście stoi w niezgodzie z ich wiarą... no, ale cóż..."
Poniżej jest moja odpowiedź (lekko zmodyfikowana):
Wykres, który zaprezentował Twój kolega nie świadczy o tym, że religia sama w sobie jest tworem odradzającym się a następnie zamierającym niczym pogański feniks. Jest zgoła odwrotnie [mianowicie nie wolno mylić poczucia sensu istnienia z próbą jego mistycznego wytłumaczenia, ale to potem]. Abstrahuję już od samego, przesadnie zdeterminowanego kształtu wykresu, który z pewnością nie jest poprawny (każdy dobry model winien być dynamiczny, uwzględniać wartości zmiennych objaśniających i objaśnianych zarówno z okresu obecnego jak i przeszłego, a tym samym zmieniać swój kształt przynajmniej minimalnie w stosunku do wartości sprzed określonego przedziału czasu).
Popularne przez wieki zaufanie do nauki i wiedzy empirycznej powinno teoretycznie zgładzić Boga. Przecież Bóg nie daje ludziom pieniędzy, nie buduje im domów. Mimo wszystko wiara nie obumarła, jest poczuciem sensu istnienia. Nawet ateiści, pomimo tego, że w swym poglądzie odrzucają istnienie sił wyższych, ustalają jakiś określony sens bytu, sens fizycznych i biologicznych przemian, sens logiki, praw i teorii. To jest instynkt, tak samo jak instynktem jest fakt, że człowiek zdrowy na umyśle i rzekomo nie wierzący w sens życia- i tak nie popełni samobójstwa.
Nietzsche mówi: ład i sens są z Boga, a jeśli zaprawdę Bóg umarł, to na próżno wmawiamy sobie, że sens może ocaleć; obojętna próżnia wsysa nas i unicestwia, nic z życia i trudu naszego nie ocaleje, żaden ślad nie zostanie po nas w bezsensownym tańcu atomów, wszechświat niczego nie chce, do niczego nie dąży, o nic się nie troszczy, nie nagradza ani karze. Kto mówi, że Boga nie ma i jest wesoło, siebie kłamie.
Ów słowa są dowodem na to, że niezależnie od tego jak Istota Boska byłaby postrzegana, cały czas odciska swoje piętno w naszym umyśle. Sprawia, że do niej powracamy (patrz: sinusoida) i znajdujemy sens istnienia- jedyny, jaki ma rację bytu.
Pojawiają się tu jednak przeróżne problemy. Chociażby problem samej natury istoty boskiej. Bo czy jeżeli jest to istota swoim absolutem ogarniająca cały wszechświat, to czy zadałaby sobie tyle trudu, aby tłumaczyć Noemu sposób układanie desek przy budowie arki i kazać zaganiać wszystkie zwierzęta do statku. Nie jest to jednak jakiś odosobniony dylemat. Przecież do tej pory za jedną z największych tajemnic uważa się czas, a tymczasem każdy jest w nim zanurzony i na co dzień nawet nie zdaje sobie sprawy z tego faktu.
Trzeba sobie uzmysłowić, że Istota Boska jako absolut, największy byt nadający sens pozostałym, musi być odizolowany od wizerunku ziemskiego Boga. Dysproporcje w postrzeganiu Absolutu a Boga ziemskiego są załagodzone dzięki Jezusowi, który niegdyś faktycznie istniał. Są to jednak niuanse bardzo teologiczne, niuanse, które w ostatecznym rozrachunku mogą nie mieć żadnego znaczenia, gdyż wywodzą się z ludzkiej logiki chcącej tłumaczyć wszystko w sposób albo dosłowny albo quasi-mistyczny.
Z tego też wynika, że new age w religii jest tak naprawdę kolejną mutacją ludzkiego postrzegania rzeczywistości. Nie zmienia to jednak samego sedna, które jest niewzruszone, stałe i jest sensem wypadkowej faktycznej sinusoidy Krzyżanowskiego (gdyby taka w ogóle istniała i była zilustrowana).
Kolejną kwestią, jaką można by było poruszyć jest problem wszechmocy Boga, która faktycznie może nie istnieć. Nikt tak naprawdę nie wie jaki jest stan faktyczny i czy Istota Boska sama nie płaci za to, że nadaje sens istnieniu każdego z nas.