Obejrzałam w końcu
Advent Children Complete i nie żałuję. Podpisuję się oburącz pod tym, co już stwierdzili Gveir i Ivy. Dodatkowe minuty zdecydowanie wpłynęły na jakość filmu. Fabuła może nie stała się głębsza, ale na pewno spójniejsza – szereg posklejanych scen zmienił się wreszcie w stosunkowo płynną narrację. Wyraźniej widać różnicę między apatią i bezsiłą Clouda w pierwszej części filmu, a jego bohaterską determinacją w drugiej połowie. Nareszcie wyjaśniono, czym naprawdę była Geostigma, dlaczego stanowiła taką straszną i tajemniczą chorobę, i po co była potrzebna Sephirothowi.
Dodatkowe fragmenty z Denzelem, wbrew temu, czego się spodziewałam, wcale mnie nie wkurzyły. Dzieciak, który wcześniej był tylko piątym kołem u wozu, teraz stał się istotnym elementem fabuły. (Był kolejnym powodem, zmuszającym Clouda do podjęcia walki – Marlene w razie czego zawsze miała Barretta, ale za los Denzela Cloud czuł się osobiście odpowiedzialny, razem z Tifą.) Polubiłam go już przy scenie z komórką(*), a potem jeszcze bardziej, kiedy w sprytny sposób rozprawił się z potworem. Na pewno nie jest ofiarą losu, jeśli chodzi o charakter...
nie to, co Kadaj. *cough*
Dodatkowe sceny z Turksami zdecydowanie na plus, szczególnie podobała mi się rozmowa Rude i Reno przed wizytą Kadaja. Dalej za mało Eleny, ale już się z tym pogodziłam. >_< (Rewelacyjna Cissnei w
Crisis Core trochę mi to wynagradza.) Tseng, nie wiedzieć czemu, wyszedł w tym filmie tak ohydnie, że już mogli nie dawać go wcale.
"Upgrade'owane" sceny walk, m.in. Bahamut, też mi się podobały, szczególnie fragment z pościgiem na motorach i wszędobylską Shinrą. Rude + bazooka (czy co to tam było) = totalna rozpierducha autostrady, nice. :]
Te kilka nowych ujęć Sephirotha także mnie urzekło. Więcej Zacka też. ^^
Co do zwiększonego realizmu, to naprawdę podobał mi się brud na ślicznej twarzy Tify, wyglądające na
bardzo bolesne upadki Reno i Rude, zarysowania na motorze czy też ewidentne zmęczenie Clouda podczas finałowej walki, z krwawą łaźnią włącznie. Z drugiej strony... właśnie z powodu krwi słynna, "nowa" scena z nabijaniem Clouda na Masamune wydała mi się cholernie nierealistyczna. Cloud został przeszyty na wylot... to było czyste wejście, ale mimo wszystko zastanawia mnie, jak ktoś z taką raną - co nam się znalazło na drodze katany: jelita, nerki,
kręgosłup? - może wstać, wyskoczyć na dwadzieścia metrów w górę, a potem jeszcze stać spokojnie i czekać, aż Yazoo strzeli. Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to Hojo i pięć lat kąpieli w Mako, ale tego akurat wątku zabrakło w filmie.
Zmielili piosenkę na koniec, szkoda... natomiast te kilka sekund nad grobem Zacka stanowiło kolejny udany smaczek w świetle
Crisis Core. Goddammit,
znowu musiałam iść po chusteczki.
Podsumowując: warto poświęcić czas, a kiedyś ewentualnie pieniądze na "kompletną" wersję AC. To nie do końca to samo, co wcześniej - teraz jest naprawdę lepiej. Można tylko żałować, że film nie wyglądał tak od początku.
(*)To jest porno o mieczach, motorach oraz komórkach. :D Telefony mają więcej czasu antenowego niż Sephiroth. Rozwalił mnie też pierwszy tekst Vincenta po przybyciu do Midgar: "Tifa, którędy do sklepu z komórkami?"